4 września 2016

Przepis na miłość

Grüß Gott!
(Tak, przywitań zabrakło – nowy poziom desperacji ustalony na wstępie). Nadeszła niedziela, a wraz z nią spełniona obietnica kolejnego posta, chociaż nie jestem pewna, jak długo będę w stanie utrzymać tę rutynę – uprzedzam, że może przytrafić się tak, że oczekiwanie na nową nocię się troszkę wydłuży, ale koniec ze smutami oraz zapeszaniem. Czas zacząć cotygodniową tradycję, tym razem pochylając się nad najbardziej schematycznym schematem, jaki kiedykolwiek ukazał się nie tylko w fanfikach potterowskich, ale i w najróżniejszych internetowych tworach. 
(© upthehillart)
Mowa oczywiście o niczym innym, a właśnie o typowej niezdrowej relacji między głównymi bohaterami, rzecz jasna takiej zupełnie niezamierzonej. Autorzy słabych opowiadań przerażająco często są nieświadomi tego, jakie tak naprawdę związki kreują, tego, jakie wartości przekazują swoim tekstem, tego, jakie postacie stworzyli i jak bardzo to wszystko mija się z ich zamierzeniami oraz konceptem historii. Bo przecież na każdym zakątku internetu nie tylko da się natknąć na jakiś rodzaj niezdrowej, a nawet wręcz toksycznej relacji, od tego rodzaju opowiadań nie da się opędzić, nieważne, jak bardzo byśmy chcieli. Z każdej strony atakują nas mniej lub bardziej niepokojące zachowania, najczęściej ze strony bohaterów płci męskiej, zewsząd jesteśmy bombardowani eskalacją czynów schematycznego badboya w coś, co każdy bez żadnych oporów sklasyfikowałby jako przemoc w związku. Każdy oprócz głównej bohaterki, rzecz jasna. Ta nie tylko nie zauważa, że cokolwiek jest nie tak, w sytuacjach skrajnie nieakceptowalnych zachowuje się, jakby wszystko było najnormalniej pod słońcem, jakby to była jedyna prawidłowa norma i żadne odstępstwo od reguł. Co ciekawsze, nie tylko bohaterzy oraz autorzy cierpią na postępującą ślepotę rzeczy ewidentnych, zaskakująco często komentarze czytelników dają mi takiego raka z przerzutami, że nie wiem, dlaczego jeszcze nie jestem na chemioterapii. Dobrze, wiem – i tak nie ma ratunku. [*]
 Bohaterki w takim opowiadaniu mogą być najróżniejsze, tutaj nie ograniczają ich żadne schematy ściśle związane z tekstami o toksycznych związkach, chociaż – mam wrażenie – najbardziej poczytne są te, w których ścierają się ze sobą dwa „silne” charaktery. W gruncie rzeczy osobowość zależy tutaj od rodzaju fabuły, bo jeżeli autorzy serwują nam opowieść o dziewczęciu z problemem, najczęściej wielkim (problemy natury psychicznej, misja ocalenia członka rodziny, trudność z odnalezieniem się w środowisku itd.), to taka postać nie może być prawdziwie silna, zorganizowana i waleczna, przecież wtedy jej ukochany nie miałby jak się wykazać, jak zaprezentować swojej Męskości przez wielkie M, jak udowodnić, że jest w stanie lepiej od innych kandydatów opiekować się swoją wybranką.
  Natomiast jeżeli fabuła nie zakłada żadnych dłuższych wątków rzekomo głównych (romans zawsze na pierwszym planie), a już szczególnie wątków wymagających jakiegokolwiek głębszego przemyślenia, zwykle autorzy serwują nam właśnie takie „waleczne” bohaterki, często mutację przebojowej chłopczycy i garści cech kijowdupca, o których mieliśmy przyjemność mówić w zeszłym tygodniu. Jak można się spodziewać, chodzi tylko i wyłącznie o to, by między kochankami wywiązało się jak najwięcej starć, szarpanin, kłótni, a konflikt nieodłącznie towarzyszył im w każdej sekundzie, nawet wtedy, kiedy jedynie na siebie nawzajem patrzą.
 Z kolei love interest naszej bohaterki nie może być byle jaki, oj nie. Nie ukrywajmy, że najczęściej tym uroczym brutalem zostaje Draco Malfoy, a samo to nazwisko niesie ze sobą odpowiednie fanfikowe skojarzenia – nie trzeba mieć na koncie wielu przeczytanych tekstów o pairingu Dramione, żeby doskonale wiedzieć, co mam teraz na myśli. Draco z najgorszego sortu tekstów jest wszędzie taki sam: samiec alfa do kwadratu, niepotrafiący utrzymać rąk przy sobie, ale i jakoś przed wkroczeniem w okres dojrzewania stracił umiejętność myślenia czymś innym niż jego przyjaciel w spodniach, ten, który podejmuje wszystkie decyzje w życiu Dracona i nie daje mu dojść do głosu, niczym jakaś druga osobowość przejmująca nad nim kontrolę.
  Wydarzenia w takich fanfikach są tak schematyczne, że gdybyśmy mieli pić ognistą whiskey za każdym razem, gdy natkniemy się na coś, co można spotkać wszędzie, nie skończyłoby się na – tak uwielbianych przez autorów! – urwanych filmach, błędach natury łóżkowej czy mniej spektakularnym zarzyganiu dywanu. Z całą pewnością skończyłoby się na przynajmniej kilku zgonach z zatrucia alkoholowego, a jako że mam mocną głowę i byłabym prowodyrem tej popijawy, pewnie dla przykładu zgniłabym za kratkami, gdzie straciłabym rozum i zaczęłabym popełniać najbardziej zwyrodniałe ficzki, jakie możecie sobie tylko wyobrazić. (Wiem, niezmiernie nęcąca perspektywa). Ale przejdźmy do konkretów: w takich opowiadaniach wyrazem najprawdziwszego uczucia nigdy, przenigdy!, nie są wyznania miłości, pełne czułości i intymności sceny między kochankami, nic, co chociaż odrobinę kojarzy nam się z normalnym związkiem, a już na pewno nie magnetyzujące dialogi, które raz po raz udowodniłyby głębokie połączenie bohaterów. W tamtych sferach blogosfery synonimem najgorętszej miłości jest coś zupełnie innego, mianowicie mniejsze lub większe akty przemocy. Rzecz jasna wybranek naszego dziewczęcia nigdy jej nie uderzy (co oczywiście nie oznacza, że ona nie sprzeda mu kilku policzków, wiecie, uwielbiam podwójne standardy), ale już na przykład nie ma nic przeciwko szarpaniu nią, ściskaniu jej przedramienia czy przegubu tak mocno, że jego ukochanej wyrywa się „Puść mnie, to boli!”, a już tym bardziej nie widzi niczego złego w zaciąganiu jej wbrew woli do ustronnych pomieszczeń, ewentualnie schowków na miotły, by tam albo się na nią wydrzeć za jakieś wielce nierozsądne zachowanie (tzw. taktyka zmierzchowa), albo spróbować się do niej dobrać. Wiem, że mam skłonność do hiperbolizacji i najczęściej to ona jest elementem komicznym w moich tekstach, jednak teraz wcale nie wyolbrzymiam dla podkreślenia swojego stanowiska czy dla wywołania lepszego efektu – niejednokrotnie spotkałam się z takimi scenami, gdzie ukochany po prostu traci zmysły, zabiera gdzieś bohaterkę (wcale nie rzadko też ją śledzi, a potem wdziera do pomieszczenia, w którym ona się wcześniej znajdowała czy nawet przed nim ukrywała), a tam dyszy i sapie jej w ucho, mimo protestów próbuje zdjąć z niej ubrania, jego dłoń wdziera się pod koszulkę czy spódnicę, a wolną ręką przyszpila jej nadgarstki do kamiennej ściany, tak by (pozornie) nie mogła nic zrobić, nie miała jak się bronić przed – nazywajmy rzeczy po imieniu – napastowaniem seksualnym. Nie ma na to żadnego innego określenia. 
(© upthehillart)
  Fascynuje mnie, skąd się bierze ta cała moda na jak najbardziej patologiczny, toksyczny związek pod słońcem, niezmiernie ciekawi również to, dlaczego ta, hm, fantazja jest aż tak popularna, że można znaleźć ją wszędzie, bo przecież fanfiki potterowskie zdecydowanie nie posiadają na nią monopolu. Podejrzewam, że fajną musi wydawać się wizja bycia aż tak… atrakcyjną? seksowną? nieodpartą?, że facet nie może się powstrzymać, daje się ponieść pożądaniu czy coś, ale błagam: u m i a r. Da się opisać napięcie seksualne między bohaterami bez napastowania seksualnego, da się opisać pożądanie bez podpadania pod paragrafy i gloryfikacji, da się opisać burzliwy, nacechowany niecierpliwością związek bez robienia na siłę z jednej postaci bezbronnej ofiary, a z drugiej bezlitosnego napastnika opętanego niemożliwą do zniesienia chucią, bez wciskania im w gardło krzywdzących stereotypów płciowych, które muszą powielać. Jednak – jak jest z wszystkim, co ma trzymać poziom – trzeba włożyć w to multum pracy, trzeba zatrzymać się nad tym, co się pisze, przemyśleć to, przeanalizować pod paroma kątami więcej niż zwyczajowe „skoro mi się podoba, to znaczy, że to jest dobre”, nie można sobie tak po prostu radośnie nawalać w klawiaturę, dając życie byle czemu, czego potem nawet nie spróbuje się ocenić spojrzeniem trzeźwego oka. Bo tak jakby w rzeczywistości niekoniecznie fajnie jest być uprzedmiotowionym, sprowadzonym do poziomu kawału mięsa nadającego się jedynie do okazyjnego – wybaczcie słownictwo! – przeruchania, nieszczególnie przyjemne okazuje się też byciem obiektem natrętnej, nieustannej „adoracji”. Ale w sumie na zakończenie dzisiejszego posta pozostaje nam coś pozytywnego: na szczęście aż tak spora ilość autorów nigdy nie doświadczyła czegoś takiego na swojej skórze i, miejmy nadzieję, nigdy nie doświadczy. Szkoda tylko, że nie wszyscy są w stanie pojąć, że widoczne w tekście jak na dłoni gloryfikowanie takich zachowań pozostaje szkodliwe. 


76 komentarzy:

  1. Super wpis! Niestety, Wrażliwiątko, gloryfikacja przemocy i uprzedmiotowywania partnerki (tudzież innych patologii) ma miejsce nie tylko w fanfikach, Greyu czy Zmierzchu i typowych romansidłach. W "Przeminęło z wiatrem“ Rhett grozi Scarlett biciem za zamiar ukarania klapsem córki (oczywiście taki sposób karania dzieci nie jest fair ale grożenie przemocą chyba jeszcze bardziej) i gdy idą na przyjęcie do Wilkesów, ściska jej nadgarstek do powstania sińca. Sic! Wiele osób chyba kojarzy tę książkę i nietrudno domyśleć się, że Rhett Butler to jeden ze słynniejszych trulofów literatury. Który robi to co robi, choćby i miał powody by być zazdrosnym czy wkurzonym.
    Natomiast taka pernamentna chuć... Czytałaś może" Ojca chrzestnego“? Myślę, że to stamtąd Mejerowa wzięła wpojenie:-D Otóż Michael Corleone (aka Erlend Nikulausson jak dla mnie) swojej pierwszej żony wcale nie kochał, tylko pożądał jak właśnie taki kawał mięsa. Ohyda. Autor wcale nie wspomina o jakimś uczuciu duchowym do tej dziewczyny, jedynie o niecierpliwości Michaela, zazdrości wobec braci Apolloni i pożądaniu. Pisze, że stała się wręcz niewolnicą męża. Gdzieś w tle pojawia się sugestia, że związek oparty na pernamentnej chuci to wyższy level niż miłość dwojga ludzi, których łączy coś więcej niż płyny ustrojowe. A przecież przesiąknięta seksualnością relacja też może być pełna prawdziwego uczucia, co nawet taka Cherezińska potrafi udowodnić ("Harda").
    Proszę wybacz offtop, ale twój wpis po prostu skłonił mnie do kilku refleksji:-D

    OdpowiedzUsuń
  2. A poza tym takie autoreczki naczytają się Zmierzchu czy innego Szeptem/ wypocin internetowych koleżanek i myślą, że zaborczy chłopak jest tró, namiętny i opiekuńczy. No i przeca wiadomo, że jak zazdrosny, to kocha. Przez takie książki cofamy się do kultury macho, a i nasze społeczeństwo specjalnie nie pomaga. Seriously, znam osoby, które uważają za dowód okazanej łaski (?), udanego pożycia(?) to, że nie uderzyli nigdy żony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale jest to książka napisana w innych czasach, wtedy ludzie nie mieli takiego spojrzenia na świat, co my. Być może Przeminęło z wiatrem było wtedy uznawane za postępowe dla kobiet, ale nie na skalę i standardy, do których jesteśmy przyzwyczajeni teraz. Więcej powiedzieć nie mogę, bo nie czytałam i trudno polemizować w taki sposób. Choć nie spodziewam się, żeby w Przeminęło z wiatrem faktycznie gloryfikowano przemoc, jednak trzeba wymagać od przeciętnego czytelnika troszkę pomyślunku - w naszych czasach można to uznać za wgląd w codzienność innego okresu historii, nie za poradnik: jak żyć.
      Nie czytałam, ale nie sądzę, że Meyer zagłębiała się w bardziej ambitną literaturę, żeby w niej szukać pomysłów do swojego ksioopka :'D. Natomiast zmierzchowe wpojenie nie było przecież oparte w żaden sposób na fizyczności, szczególnie biorąc pod uwagę, że Jacob wpoił się w noworodka. Trudno wytłumaczyć brednie Meyer, podczas kiedy ona wyjaśnienie ich miała w czterech literach, ale raczej było to powiązanie na poziomie duchowym czy coś.
      Też znam takie osoby i są dla mnie równie obrzydliwe ;').

      Usuń
    2. Tak, to było na poziomie duchowym, co było dokładnie wyjaśnione, bo Bella dostała szału, gdy się o tym dowiedziała. Weź, nie dziwię się - dopiero co urodziła w bólach, prawie dziecka nie widziała, to jeszcze noworodek, a tu dowiaduje się, że Jacob je... kocha? :D To takie WTF na skalę światową :D Ale okazało się, że wpojeni otaczają swoich wpojonych taką miłością, jakiej potrzebują - najpierw jako opiekun, potem brat, a w końcu, kiedy dorośnie, jako partner.

      Usuń
    3. Najpierw jako opiekun, potem brat, a w końcu jako partner... To jest tak... creepy (no nie mam na to innego słowa, nic nie pasuje z polskiego!), że mózg mi kasuje :'D. Sorry, ale muszę, jedyna adekwatna reakcja:
      #kurwaco

      Usuń
    4. I to była też reakcja Belli z tego, co pamiętam :D To jest, eee, dziwne, ale biedna Bella niestety nie miała wiele do gadania w tej kwestii, skoro ją tak autorka urządziła :D

      Usuń
    5. Ale to i tak lepsze niż wersja, że miałby ją kochać romantyczną miłością... :D :D :D

      Usuń
    6. Tak samo Edzio nie miał do gadania ze swoimi wahaniami nastroju :P.

      Usuń
    7. Ej, dopiero teraz zauważyłam. Ty masz do mnie pretensje o coś? Bo nie rozumiem ostatniego komentarza.

      Usuń
    8. Nope, nie wiem, dlaczego miałabym mieć pretensje. Chodziło o imperatyw ;').

      Usuń
    9. Nie łączyło mi się to z niczym i nie wiedziałam, do czego to. A tak w ogóle, czemu nikt nic nie mówi o Belli? Mam wrażenie jakiegoś nie wiem, zbiorowego wyparcia. Bo psioczy się na to, że Edzio miał napady zazdrości, ale nikt słowem nie wspomnina, że Bella bawiła się uczuciami i Edwarda, i Jakoba (szczególnie Jakoba, boru, jak mi było żal tego chłopaka), miała tendencję do manipulowania, gdy coś chciała, miała wypięte na swoje bezpieczeństwo, co powodowało konflikty (ktoś w ogóle coś by z nia zrobił - gdzie ci cholerni rodzice?). I ojej, on się interesował Bellą, bo była speszyl, a Bella wcale nie poleciała na niego, bo był tajemniczym wampirem. Nie, wcale a wcale. I wcale nie miała w dupie jego zdania latała za nim, gdy na początku nie chciał z nią być. I wcale nie namawiała na seks, mimo że wielokrotnie tłumaczył jej, że chce poczekać do ślubu (nie ma to jak szanowanie opinii partnera). Jak dla mnie oni idealnie się dobrali, bo byli siebie zwyczajnie warci.

      Usuń
  3. Ale przecież w "Zmierzchu" nie było przemocy ani uprzedmiotowienia :D Tam była obsesja. Nikt tam nikogo nie bił, nikt do niczego nie zmuszał, nie przypominam sobie żadnego szantażu emocjonalnego, wręcz przeciwnie Edward chciał dla tej swojej dziewoi jak najlepiej do tego stopnia, że wolał się od niej odsunąć. Inna sprawa, że lubił obserwować ją podczas snu czy po prostu... obserwować :D No i łazić za nią xD (choć oboje byli siebie warci pod tym względem) Ale zważywszy że Edward był wampirem i nie miał nic lepszego do roboty to... powiedzmy, że można mu, eee, wybaczyć xD Nie wiem natomiast jak z Bellą :D

    Druga sprawa, że "Przeminęło z wiatrem" zostało napisane dawno temu. Trochę inaczej wtedy wyglądał świat i inne były poglądy. Nie ma się co łudzić, że autorzy z dawnej epoki będą opisywać współczesne standardy. Ale generalnie książki nie czytałam (nie lubię romansów), więc więcej na ten temat się nie wypowiem.

    Nie cierpię ficzków przedstawionych przez wrażliwiątko w tej notce. One są okropnie niepokojące i po prostu strasznie nieprzyjemne. To nie znaczy, że nie lubię przeczytać coś o toksycznych relacjach, bo lubię, ale wiesz, takie z głową, gdzie autor ma świadomość tego, co opisuje, robi to dobrze i nie przedstawia tego jako coś pozytywnego. Zupełnie inaczej sprawa się ma, gdy opisana relacja jest czymś w rodzaju studium psychologicznego, a zupełnie inaczej, gdy toksyczny związek jest kreowany jako wielka miłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego "taktyka zmierzchowa" nie stoi przy tamtych przykładach, a przy innym ;').
      Co ciekawe, kiedy spotykałam się z próbami - mniej lub bardziej udanymi, niemniej próbami - opisania relacji toksycznej, wśród czytelników nadal znajdowało się zatrważająco dużo osób, które tego nie rozumiały. Które dalej shipowały tych bohaterów, które dalej widziały w tym coś omgsocuteasdjaksda, czekam na nn, nie mogę się doczekać jak x podpadnie pod paragraf x!!! Czasem ręce opadają :P.

      Usuń
  4. Jedno spojrzenie na tytuł, potem fanart i już nie trzeba nic więcej mówić...
    W Zmierzchu rzeczywiście chodzi o inny typ toksycznej relacji, uzależnianie się itd. Przeminęło z wiatrem serio dawniej napisano, a wtedy inaczej patrzono na kobiety. Ech, wiadomo, o co chodzi. A Szeptem bardzo lubię i będę tej serii bronić (choć Nora rozumem nie grzeszy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corteen i Phoe: właśnie te przemocowe wstawki bolą w Przeminęło tym bardziej, że odnośnie kobiet ta książka jest dość liberalna. Mamy główną bohaterkę, która nie chce mieć dzieci, zamierzała dokonać aborcji i prowadzi z sukcesem przedsiębiorstwo. I autorka opisuje ją niejednoznacznie, a w kwestiach handlowych kibicuje Scarlett nawet konserwatywna bratowa. Poza tym, jest kilka wiele mówiących fragmentów o wyrzeczeniach kobiet w tamtej epoce, o bezlitosnej moralności wiążącej wdowy i o tym, że bez mężczyzn kobiety mogą dokonać wszystkiego prócz spłodzenia dziecka (A Scarlett stwierdza że jej i tak dziecko niepotrzebne xd).
      Tak poza tym, to IMHO romansem tej powieści bym nie nazwała. Jest nieobiektywna, rozwlekła i ma kilka kiczowatych fragmentów, ale dużo w niej historii wojny secesyjnej i rzuca ciekawe spojrzenie na obyczajowość amerykańskiego Południa.
      Co do Zmierzchu. Sorry, to faktycznie inna bajka niż kwestie opisane w poście, ale dla mnie wyjmowanie akumulatora z samochodu, by dziewczyna nie mogła pojechać do przyjaciół, to jest jakaś forma przemocy czy szantażu.
      Wybaczcie, siedzę bardziej w literaturze niż we ficzkach i takie są efekty...

      Usuń
    2. To, że książka była liberalna, jeszcze nie oznacza, że relacje zostaną przedstawione tak jak dzisiaj. Mówisz, że bohaterka została przedstawiona niejednoznacznie, ale to może wynikać właśnie z faktu, że akutorka urodziła się jakieś sto lat temu. To tak jakby mieć pretensje do Sienkiewicza, że żyjąc w czasach, w jakich żył, opisał Łęcką jako bezmózgą lalkę. Druga sprawa, że może to być kwestia po prostu opisania rzeczywistości tamtych czasów. Zapolska przykładowo była feministką, a nie opisze ci kobiet tak jak je chciałabyę widzieć, bo nie tym to plegało, żeby przedstawić cukierkowy, nierealny świat.

      Nie pamiętam akcji z akumulatorem, ale nie przesadzałabym z tą przemocą. To książka o nastoletniej miłości z nastoletnimi bohaterami. Takim dzieciakom odbija szajba i to normalne - pierwsza miłość zwykle tak wygląda - i wtedy robi się dużo głupich rzeczy. Liczy się tu całokształt - że pomimo wielu głupotek nie było tu fizycznej czy werbalnej przemocy, namawiania na seks, przywiązywania na siłę do siebie. Nawet ten głupi akumulator niewiele by zdziałał, jeśli Bella by się na coś uparła. Edward mógł jej nadmuchać, za przeproszeniem :D

      Usuń
    3. Emm, co? Tak, Zmierzch jest książką z nastoletnimi bohaterami, ale tak jakby Edward miał ponad sto lat na karku - wiek i brak doświadczenia nie usprawiedliwiają go przecież, szczególnie, że za wybrankę obrał sobie pannicę, która tak z dziewięć razy mogłaby być jego córką. Akcja z akumulatorem jak najbardziej była i dowodzi przecież, że Edward Bellę ograniczał na każdym kroku, próbował kontrolować każdy jej ruch i zapewne dostawał wścieklizny, bo nie mógł czytać jej myśli, kiedy rozmawiała z Jacobem. Tak jakby jego moc polega na inwigilacji, nie ukrywajmy, że jego zainteresowanie Belką zależy tylko od tego, że nie mógł się rozsiąść w jej umyśle z miską popcornu w dłoni.
      Przepraszam, ale gdyby moje nastoletnie miłości tak wyglądały, zapewne moje zwłoki leżałyby gdzieś rozrzucone po lesie, a pewnego pięknego dnia znalazłby je jakiś biedny biegacz z uroczym pieskiem. Lol, jak można porównywać nastoletnie miłostki do patologii Zmierzchu.
      A przemoc nie jest jedynie werbalna czy fizyczna, na miłość... Jest przemoc ekonomiczna (zaliczona - akumulator przykładem), jest przemoc psychiczna (zaliczona - uzależnianie Belki od siebie i inne akcje), jest przemoc seksualna (niezaliczona, bo Edward był tru zranionym biedniusim mężczyzną, który się musiał powszczymywać od zuego!). To, że Bella nie była okładana za każdy akt niesubordynacji nie oznacza, że nie znajdowała się w skrajnie toksycznym związku.
      Natomiast Szeptem to dla mnie typowe popłuczyny po Zmierzchu, ekhem, sorry, ale Patch tam na początku książki (jak się później dowiadujemy) planował zabić Norę. Coś jest trochę nie tak.

      Usuń
    4. Eee, nie. On się nie interesował nią jedynie z powodu tego, że nie mógł wejść do jej umysłu. Edward się nie liczy, to znaczy ja go nie liczę, bo on nie był jeszcze w żadnym związku i w ogóle raczej wypieram fakt, że on był przy niej dziadkiem :D Ta, dostawał wścieklizny z zazdrości, ale jednocześnie były momenty, kiedy postanawiał sobie odpuścić, a do tego nie zliczę, ile razy ją namawiał, żeby ułożyła sobie życie z kimś innym. To nie jest zachowanie kogoś, kto na każdym kroku ogranicza. Choć nie wiem, może nie pamietam tego dobrze, bo czytałam książkę dobre parę lat temu.

      Usuń
    5. Lalkę napisał Prus. A co do Przeminęło. No cóż, wyraziłam się niedokładnie i w nieco innej tematyce, niż to, co teraz napiszę. At first, nawet w "dawnych" książkach potępiano przemoc wobec kobiet (we Wichrowych Wzgórzach maltretujący żonę Heatcliff jest przedstawiany jako demon niemal, zwłaszcza, że inne rzeczy ma też na sumieniu i skala była oczywiście większa), at second na te kilka niepokojących scen wielki wpływ mogło mieć to, że Mitchell traktowała Butlera jako takiego trulofa trochę, a według niektórych trulofom wolno więcej i w ogóle, jak związek burzliwy no to przecież musi być groźba bicia oneoneone. W takiej Annie Kareninie mamy zdradę realną, a bohaterka jakoś nie myśli, że mąż powinien porachować jej kości. Chodzi mi o to, że patologiczne wstawki w GWTW wynikają prędzej z "patrzcie jaki to był namiętny i burzliwy związek z męskim facetem, jaka trudna miłość" niż z uwarunkowań epoki. Tak, niewątpliwie to były inne czasy, ale IMHO w środowisku wykształconym raczej nie uważano, że kobiety bić można. A co do opisów Zapolskiej nie mam nic przeciwko. Brutalne, prawdziwe, realne.

      Usuń
    6. *facepalm* Rzeczywiście, coś mi się pomyrdało z tym Sienkiewiczem... .___.

      Usuń
    7. No to z jakiego jeszcze? Na tym bazowała ich relacja - na tym, że Edward jest niezdolny do robienia czegoś, co robi z każdym innym człowiekiem na świecie. Zainteresował się nią tylko dlatego, że była speszyl. Natomiast paralelą do niemożliwej chuci jest tutaj przecież przemożna chęć do osuszenia Belli z krwi - ojesus, przecież on tak jej pragnie, ona będzie taka smaczna, ojejejej, BIEDACZEK LEDWO SIĘ POWSTRZYMUJE. To jest to samo.
      Sto lat na karku i jego pierwszy związek jest z szesnastolatką? Wcale nie świadczy o problemach ;').
      Mtaa, bo to był imperatyw Meyerkowy - niech Edzio będzie rozdarty i głęboko zraniony, wtedy będzie więcej rozstań i zejść, wtedy napiszę więcej książek i wyciągnę więcej hajsu z niewiedzących lepiej nastek.
      Znaczy, no nie wiem, może poleciłabym ci poczytać analizy Beige i Maryboo, tam są wytłuszczone wszystkie toksyczne zachowania Edzia.

      Usuń
    8. Oczywistym jest, że można przedstawiać związki, gdzie wisi groźba przemocy, ale nie powinno się o nich pisać na zasadzie "jedna strona miała ewentualne prawo". Już lepiej przedstawić takie rzeczy bezstronnie, bo moralistyczne potępienie jest równie wkuropatwiające, co usprawiedliwianie.

      Usuń
    9. Mam nadzieję, że nie zabrzmiałam napastliwie, wybaczcie. Chciałam po prostu dokładniej objaśnić swoje zdanie.

      Usuń
    10. Zresztą to, że nie był całkowitym skurwielem nie oznacza, że jego sumienie jest krystalicznie czyste. Dobrze, uznajmy, że parę razy zachował się w miarę okej, chcąc, żeby Belka ułożyła sobie życie z kimś innym, z człowiekiem w swoim wieku, ale to przecież nie sprawia, że wszystkie jego poprzednie zachowania (akumulator, nagminne śledzenie, roszczenie sobie do niej wszelkich praw, uzależnianie itp.) nagle zostają wymazane z pamięci. To myślenie na zasadzie "no, wczoraj mnie uderzył, ale ładnie przeprosił i powiedział, że nigdy więcej tego nie zrobił, poza tym wcześniej był miły..."

      Usuń
    11. A nie było tak, że pierwsze zainteresowanie wynikło z niemożności czytania w myślach i zapachu, a potem to ewoluowało i Bella stała się dla niego po prostu interesująca? Ale serio, ciężko mi tak oceniać po latach.

      Chuć chucią, ale nie robił nic w celu jej zaspokojenia. Był przykładnym wampirkiem pod tym względem, a nawet pod innym względem czekał do ślubu :D

      Ale to był nieważny szczegół w "Zmierzchu", że on nie był w istocie nastolatkiem :D Wyobrażasz sobie, że nastolatki by czytały tę książkę, gdyby Edward rzeczywiście był przedstawiony na te swoje sto lat? :D Dlatego to się nie liczy.

      Imperatyw. Cóż, zgodzę się w pełnej rozciągłości, bo na tym polegają tego typu romanse. Niemniej nawet wtedy autorka mogła pójść w innym kierunku i zrobić tak, że Edward nie odpuszczałby ani na krok i weź, nawet nie podchodź do mojej Blluni, bo wyssę cię do ostatniej kropelki.

      Usuń
    12. wrażliwiątko, ale tu nikt nie twierdzi, że on był krystalicznie czysty. Sama napisałam, że oni byli obsesyjnie zakochani. Dodałam tylko, że młodym ludziom właśnie taka szajba niekiedy odwala - że są zaborczy, że nie potrafią o niczym innym myśleć, że prowadzą jakieś dziwne akcje. Nigdzie nie twierdzę, że to jest okej, że wszyscy tak mają, i w ogóle przedstawiajmy tak miłość. I dlatego autorka właśnie tym trafiła w target.

      Usuń
    13. Ale nie rozmawiamy o tym, jak ta książka wyglądałaby, gdyby pozmieniać rzecz A B C i D, tylko o tym, jaka jest faktycznie, teraz, tak w rzeczywistości. O hipotetycznych ścieżkach kierunku Zmierzchu wspomnieć można, ale co to wnosi? Nic, bo książka jest taka, jaką została napisana - to, że Edzio nie zachowywał się na sto lat, nic nie zmienia, tak jak nie zmienia nic to, że Edzio mógłby się zachowywać w teorii gorzej (no dla mnie zawsze gorsza będzie przemoc psychiczna, sorry), coś na zasadzie "przejawiał tylko całą gamę zachowań toksycznych, A MÓGŁ ZABIĆ!", no jeez, łaskawy pan xD. Faktem jest, że ponad stówę na karku ma, że w tym wieku zachowywał się jak najgorszy sort emujących w kącie nastków, że musiał być emocjonalnie zacofany, skoro dopiero w tym wieku sobie ogarnął ukochaną, że tworzył z nią toksyczny związek, nawet jeżeli ale przecież mogło być gorzej.

      Usuń
    14. Boru, ostatnie zdanie wyskoczyło jakoś dziwnie. Miało być: "ale z tych powodów"

      Usuń
    15. Hiperbola.
      Ja piję cały czas tylko do tego, że stwierdziłaś, że inne osoby mają nie przesadzać z przemocą - to była przemoc. Już szczególnie nie powinno się patrzeć na to z przymrużonym okiem, bo to "nastoletnia miłość" - pierwszy związek z taką osobą, pierwszy w życiu związek, który jest toksyczny: no chyba mi nie powiesz, że to wcale na kształtującego się nastolatka nie wpłynie, że to po nim spłynie, bo jest młodziutki i w sumie pierwsza miłość, dzieciaki są głupie, elołel. Szczególnie po takiej nastce jak Bella, która na wstępie nie znajdowała się w zbyt dobrym stanie psychicznym.

      Usuń
    16. Odniosłam się tylko w kontekście akumulatora, że mógł go wyciągnąć. Bo jeśli nazywiesz to przemocą, to musisz też nazwać przemocą zachowanie Rona w stosunku do Hermiony (szczególnie bal bożonarodzeniowy) i właściwie każdą dziwną akcję odwalaną przez młodzież. Potem też zaznaczyłam, że nie pamiętam już szczegółów i mogę inaczej już widzieć tę książkę. To jest coś, co czytałam 7 lat temu.

      Usuń
    17. Niszczenie cudzego mienia, żeby ukrócić właścicielowi wolną wolę i nie dopuścić go do zrobienia czegoś sprzecznego z twoją wolą jest porównywalne do foszków i przepychanek słownych Rona? Ahm :P.

      Usuń
    18. Przemoc słowna i próba manipulacji w wykonaniu Rona :P

      Usuń
    19. Ja natomiast nie biorę pod uwagę wyselekcjonowanych patologicznych zachowań Edzia, ale ogół - tu się rozminęłyśmy.
      Nie wiem, jak możesz porównywać odbieranie komuś wolnej woli i wykalkulowane działanie mające na celu wymuszenia własnego widzimisię ze sfochanym nastolatkiem, który powie koleżance parę przykrych słów - żylibyśmy w świecie, w którym z każdej strony wrzeszczy się "PRZEMOC!". Natomiast z Rona taki manipulator jak z Edzia przykładny chłopak :'). I nope, nie muszę nazywać tego przemocą, bo między dwoma przykładami istnieje gigantyczna przepaść.
      PS: Związek Rona i Hermiony również byłby odrobinę toksyczny ;').

      Usuń
    20. A dlaczego on zabrał jej ten akumulator, bo ja nawet nie wiem? :P

      Usuń
    21. Bo zamierzała jechać do Jacoba na seksy :P.

      Usuń
    22. XD

      A nie było tak, że on bał się ją puszczać do rezerwatu zmiennokształtnych? Coś tam mi świta z kwestią jej bezpieczeństwa (?).

      Usuń
    23. Nawet jeśli, to wydaje mi się, że można te było inaczej rozegrać, w stylu "to są wilkołaki, które wiedzą, że się z nami przyjaźnisz, może lepiej do nich nie jedź?"

      Usuń
    24. Ej, pewnie, że tak, Elu :) Ale to by jednak wyjaśniało, że jakieś tam powody Edward miał, a nie zabierał sobie akumulatory "bo tak, bo mam focha".

      Usuń
    25. Ale z drugiej strony, czy on nie próbował jej wyjaśniać i to nie raz, a Bella jak głuchy pień - nic do niej nie docierało? Bo była pewna, że jej nie skrzywdzą? Też mi coś świta :>

      Usuń
    26. Nooo było tam coś, że ona za wszelką cenę chciała do Jacoba pojechać, to chyba było w tym momencie, kiedy przechodził przemianę? i w ogóle się z nią nie kontaktował (ewentualnie zerwał kontakt z powodu stada?; za dużo dram w Zmierzchu do spamiętania!), no chciała być dobrą koleżanką, to chciała jechać :'P. Nie dziwię się, że Belka chciała go odwiedzić mimo ulotnego widma zagrożenia (bo to wampiry napędzały całą nagonkę na wilkołaki).

      Usuń
    27. Też się nie dziwię, że ona tam chciała chciała jeździć - z pubktu widzenia Belli problem nie istniał. Natomiast cała nagonka działa w dwie strony. Cullenowie byli anty, bo to wilkołaki, a wilkiłaki były anty, bo to wampiry. Obie strony twierdziły, że Bella znajdując się w ich towarzystwie, znajduje się w niebezpieczeństwie. Nawet gorzej przedstawiała się sytuacja od strony wampirów, bo mieli świadomość kruchości ludzkiego życia.

      Usuń
    28. Inna sprawa, bo teraz przyszło mi do głowy, to że Edward tak właściwie wpisuje się w klasykę gatunku ;) Nie wiem, czy część rzeczy wyszła z zamierzenia, czy przypadkiem, ale to wiszenie nad śpiącą niewiastą w jej sypialni jest bardzo charakterystyczne, w ogóle obserwowanie, kontrola, żądza krwi. Edward i tak został bardzo udomowionym wampirem w powieści Meyer. Nie wiem, czy takie zupełne odwampirzenie go miałoby sens - wtedy trzeba byłoby zrezygnować z tematu wampirów w ogóle.

      Usuń
    29. Obserwowanie, kontrola, żądza krwi, przyglądanie się śpiącej niewiaście - wszystko fajnie, tylko nikt inny takich zachowań nie przejawiał, a wampirów poznaliśmy dość sporo. (Może trafiłby się ktoś podobny u tych zuych z czerwonymi oczami, nie pamiętam, jakoś na V).
      On jest odwampirzony - jest "wegetarianinem" i błyszczy się w słońcu. Dla mnie to tak właśnie trochę wypięcie się na klasykę gatunku :'D.

      Usuń
    30. Tak, ale Edward był pierwszoplanowy, to on był uwikłany z człowiekiem, to na nim głównie skupiała się uwaga i to o nim możemy powiedzieć najwięcej. Ano wypięcie się też było. Tu mamy sytauację "mieć ciastko i zjeść ciastko" :) Z jednej strony cechy wampirze, a z drugiej udomowienie.

      Usuń
  5. Faktycznie, fików opisanych w notce powyżej jest na pęczki. Najbardziej niepokojący jest jednak fakt, że przeważnie (bo nie zawsze jednak) należą one do tych najbardziej popularnych. Takie opowiadania można bardzo łatwo rozpoznać, gdyż już w pierwszym rozdziale bohater/bohaterka robi coś żenującego, kiczowatego i bezmyślnego. Już wówczas można zdać sobie sprawę z jakiego typu fikiem mamy do czynienia i uciec gdzie pieprz rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tru. Popularność takich ficzków i obezwładniająca bezrefleksyjność nie tylko autora, ale i czytelników mnie morduje za każdym razem. Może nie są jakoś szalenie popularne, ale nigdy nie spotkałam się z takiego typu ficzkiem, który miałby poniżej pięciu czytelników - komcie zawsze są nastukane, popyt jest.

      Usuń
  6. Po prostu wylewanie swoich nastoletnich fantazji :) A że czytelników dorastających trochę w blogosferze jest, to takie opka szybko zyskują popularność. Najśmieszniejsze jest właśnie to, że ta autorka sobie czasem pomyśli: a może opiszę jakąś inną sytuację poza ciągłymi napaściami? Ale wtedy inne nastolatki zasypują ją komentarzami: czemu tak mało Dramione/innegoparringu?! Więcej przemocy i podniecenia! No cóż xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo piszą "przepraszam, że tak mało się dzieje, ale rozdział przejściowy i właściwie to wiem, że słaby, nieszczególnie mi się podoba, no ale jest ;/. Obiecuję, że X będzie więcej w następnym!!" :'D Taki klasyk, że aż się łezka w oku kręci.

      Usuń
  7. Bo fajnie się o tym czyta, ale gdyby przytrafił im się taki maczomen w prawdziwym życiu, to by spieprzały najdalej jak tylko można. :D Szipowanie bedboja z główną bohaterką to klasyk, a jeszcze jak jest adrenalinka, że może jej kark złamać... mmm, no nie doczekam się nexta! Bo jak jest jakiś porządny, miły facet to trochę nudno. Dlatego Grey jest poczytny, a film i książka, z których James dosłownie "czerpała garściami" mają opinie super romansów. XD
    Chociaż muszę przyznać, że te wszystkie fiki przemocowe (nie tylko w fandomie HP), pojawiały się jeszcze wcześniej, a jakoś trudno mi uwierzyć, że ich autorki czytają coś więcej niż literaturę z działu dla młodzieży. Nie mówiąc już o Przeminęło z wiatrem, taka cegła, film ponad trzy godziny, to prawie jak Potop po angielsku! To chyba serio kwestia tego, że pociąga je ta przemoc. Nie rozumiem tego, ale nie mi to rozumieć, nie jestem targetem. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki maczomen w prawdziwym życiu jest niesamowicie... męczący. Aż wzdycham ciężko na samą myśl. Adrenalinka, że może kark złamać - ajajjajaj, zacieram rączki i nic tylko prowokuję sytuacje, żeby zostać z nim sam na sam, hihi :33. Borze, czy tylko ja poczytałabym takie jakieś fajne opcio o niepewnym, grzecznym chłopcu sparowanym może nie z jakąś przebojową dziewczyną, tylko taką, która by się nim troszkę pobawiła... :( Dlaczego ludzie nie piszą takich rzeczy. :c
      Znaczy nie no, powiem tak - to jest coś, co się kobietom podoba - większy, silniejszy facet, uwarunkowane to jest. Ale autorzy biorą to o jeden krok za daleko :P. Nie ma niczego złego w przekomarzankach, w siłowaniu się, które kończy się wygraną wiadomo której strony, ale szarpaniny i nie wiadomo co to jednak taka eskalacja troszkę.
      Kurcze, GWTW przewija się w tych komciach wielokrotnie, chyba będę musiała w jakiś sposób nadrobić braki...

      Usuń
    2. Ej, a czy taki motyw nie przewija się w hehe śmiesznych komediach amerykańskich? Kojarzy mi się to dosyć źle, bo to takie z deszczu pod rynnę, tym razem z biednego chłopaczka robią idiotę, a z lasi z kolei totalną Scary Sue. No nie wiem, może gdybym przeczytała dobrą historię o tym, to zmieniłabym zdanie, ale na razie tak średnio mi się to kojarzy. Chociaż nie powiem, odpowiednia koncepcja mi się w głowie pojawiła. :D
      To znaczy -- odniosłam się do komciów, bo ja książki nie czytałam. Oglądałam film i chociaż Gable ma twarz takiego, co mógłby żyć według zasady "jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije", to jednak Rhett w jego wykonaniu nie był aż tak... agresywny? Może po prostu nie zwróciłam na to odpowiedniej uwagi albo za dużo widziałam. :D O wiele toksyczniejsze związki przedstawiają choćby "Ukochany niewierny" (ponoć pierwszy prawdziwy policzek sprzedany kobiecie w historii kina) czy "Werdykt", gdzie dla bohatera odpowiednią reakcją na zdradę jest tak potężny cios w twarz bohaterki, że ta aż robi fikołka za kanapę. Tyle że to jest takie skrajne, a skrajne chyba lepiej się pamięta? :D

      Usuń
    3. Btw. chciałam nawet kiedyś napisać takie opko z toksycznym związkiem na zasadzie "dziewczęta, nie idźcie tą drogą!", ale bałam się, że znalazłaby się jakaś, co by to szipowała, bo źle odczytała. Zniechęciłam się w mniej niż pięć minut. :C

      Usuń
    4. Może niekoniecznie dobrze się wyraziłam (chociaż ja takich skojarzeń z podobnym motywem nie mam, bo nawet nie wiedziałam, że to motyw :D) - chodziło po prostu o odwrócenie typowych ról, ale bez udziecinniania/ukobiecenia faceta w tym związku. Faktycznie wyolbrzymienie takiej dynamiki relacji może się kojarzyć z jakimiś komediami czy popłuczynami po nich w postaci ęlęmętu komicznego, ale gdyby utrzymać to w przeciętnych "życiowych" proporcjach, szłoby to napisać przystępnie, tak myślę.
      Chyba jakaś nie odczytała w ogóle - czasem ludzie boją się jakiejkolwiek interpretacji, nawet własnej podświadomej, mam takie wrażenie. Ale wiesz, dla niektórych nie ma ratunku, warto pisać dla tej ogarniętej reszty i nie demotywować się jednostką :P.

      Usuń
    5. "fajne opcio o niepewnym, grzecznym chłopcu sparowanym może nie z jakąś przebojową dziewczyną, tylko taką, która by się nim troszkę pobawiła..." - Nie ma takich opciów. Są Izabela Łęcka, Anna Coupeau, Nastazja Baraszkowa. ;_;

      Usuń
    6. Tak się wtrącę do dyskusji: pierwszą książką, która przychodzi mi na myśl, gdy mowa o odwróceniu roli kobiecej i męskiej to Igrzyska Śmierci. Peeta jest tym, którego trzeba co chwila ratować i który nawołuje do pokoju, a Katniss walczy i go chroni. Chwilowo nic innego nie przychodzi mi do głowy, ale powyższy przykład ukazuje, że taką zamianę ról też można sprzedać i nastolatki chętnie przeczytają. :)
      Tak już co do postu: niestety, patologia cieszy się tak wielką popularnością, że powoli tracę wiarę w ludzkość. Sama kiedy zaczynałam pisać zdarzało mi się popełnić parę takich zbrodni (tak, to było opowiadanie Dramione, przyznaję się), ale dość szybko zorientowałam się, że wcale nie chciałabym mieć takiego partnera. Mogę jedynie liczyć, że Twój post otworzy oczy choć paru autorom opek i przestaną pakować swoich bohaterów w toksyczne relacje i przedstawiać tego w pozytywnym świetle.

      Usuń
  8. "To tak jakby mieć pretensje do Sienkiewicza, że żyjąc w czasach, w jakich żył, opisał Łęcką jako bezmózgą lalkę." - przepraszam, Phoe, ale mam obsesję na punkcie Prusa i chciałabym tylko dodać, że "lalką nie jest Izabela Łęcka, lalką - jest lalka Heluni Stawskiej" (B. Prus, "Słówko o krytyce pozytywnej"). Izabela jest najporządniej skonstruowaną postacią kobiecą w literaturze polskiej, jest wyjątkowo spójna i przemyślana, na jej temat istnieje mnóstwo fascynujących teorii spiskowych, z którymi miałam okazję się zapoznać (niech poziom ich skrajności zaprezentuje fakt, że część badaczy literackich uważa pannę Łęcką za pannę zerowych obyczajów, która żadnemu nie przepuści, a reszta się upiera, że wręcz przeciwnie, jest wyziębiona pod względem seksualnym i traktuje relacje damsko-męskie jako poligon konwencjonalnych gierek).

    Chciałam się jeszcze odnieść do dyskusji o GWTW. Uwielbiam tę książkę, ale nie jako romans, tylko dokument o latach 60. XIX wieku w Stanach. Nie lubię absolutnie żadnej postaci, wszystkie działają mi na nerwy, ale jednocześnie będę się upierać, że i Scarlett, i Rhett, i Ashley, i Melania są wiarygodni i realistyczni. Mitchell zadbała o konkretne tło i uwarunkowania psychologiczne, nie wymagałabym niczego więcej od powieści tego typu. +wierzcie lub nie, ale nazwisk generałów z czasów wojny secesyjnej uczyłam się tylko z tej książki, kiedy były mi potrzebne na zajęcia X'D

    Wolałabym nie spłycać GWTW do kategorii romansu, bo szczerze mówiąc podczas lektury tej powieści los Rhetta i Scarlett najmniej mnie interesował, ale jeśli chodzi o opisanie tej relacji - narrator świetnie sobie poradził z tego, co pamiętam.


    Wrażliwiątko, coraz bardziej podziwiam Twoją pracę <3 Jesteś nie do zdarcia! :DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale to nie jest jedyna intepretacja, skąd książka dostała tytuł, jaki dostała. Bo Łęcka była lalką. Nie znała prawdziwego życia, bo została wychowana pod kloszem i w myśl zasady, żeby być ozdobą mężczyzny - miała ładnie wyglądać i ładnie się prezentować, a nie myśleć i działać za siebie. Jej celem życiowym było zdobycie bogatego męża, co było szczególnie probelmatyczne, bo Łęccy mieli problemy finansowe - oni należeli już do zubożałej szlachty.

      Usuń
    2. Tak w ogóle polecam zapoznać sie z tym artykułem, który ukazał się w Ruchu Literackim.

      Usuń
    3. Artykuł przeczytałam. Sądzę, że jego autor trochę rozminął się z rzeczywistością i wyciągnął błędne wnioski na temat Izabeli, ale lektura jego pracy okazała się być ciekawą. Niżej przedstawiam moją polemikę ;)

      1. „(…) początkowa szlachetność i delikatność, subtelność i wrażliwość przejawiająca się w stosunku Izabeli do kandydatów na męża i do instytucji małżeństwa, zamieniła się wraz z rozwojem fabuły w kokieterię i wyrachowanie” – rozumiem, że to cytat z Chmielowskiego, ale na litość: GDZIE te cechy Izabeli figurują w tekście „Lalki”?! Izabela nie ma złudzeń ani na temat małżeństwa w sferach arystokratycznych, szlachetna nie jest, delikatna – owszem, ale tylko w stosunku do siebie, bo przecież każdego kandydata do ręki potrafi odpalić „bo tak” (namówiła ojca żeby wynieśli się jak najszybciej z któregoś z europejskich dworów, bo wysoko postawiony szlachcic ośmielił się pocałować ją w rękę, czyniąc mu impertynencję i dowodząc tylko własnego egoizmu). Jej postawa w stosunku do mężczyzn nie zmienia się wraz z rozwojem fabuły, zmienia się tylko to, że Izabela uznaje za stosowne zaręczyć się z Wokulskim, nie przestając uważać go za coś w rodzaju służącego, którego można zdradzać ze Starskim; Starskiego na pewno też by zdradzała, gdyby miała okazję.

      Usuń
    4. ciąg dalszy:

      2. „Postawiony przez Chmielowskiego zarzut łatwo zresztą obalić – zamysłem autora było podporządkowanie roli Łęckiej kreacji Wokulskiego.” – zdaje się, że badacz literatury nie ma prawa oceniać, co było „zamysłem autora”, tak zwany „zamysł autora” jest znany wyłącznie samemu autorowi – a i to nie zawsze, jak dowodzą mętne tłumaczenia się Mickiewicza z czterdziestki czwórki XD Poza tym: rola Łęckiej nie jest podporządkowana Wokulskiemu, z tym nie można się zgodzić, to musi być jakiś poroniony skrót myślowy. Należy sobie napisać na czole, że Prus jest realistą i jego narrator nie daje się tak po prostu wpędzić w schemat podporządkowywania „roli” postaci A – „kreacji” postaci B. Po pierwsze „rola” i „kreacja” to dwa różne pojęcia: „rola” to przeznaczenie bohatera do wykonania konkretnych zadań, reprezentowanie konkretnych cech i poglądów, a „kreacja” to sposób przedstawienia danej osoby. Poglądy Łęckiej nie są podporządkowane temu, w jaki sposób narrator i inni bohaterowie (poza samą Łęcką) mówią o Wokulskim. Po drugie, charakter Łęckiej został podporządkowany uwarunkowaniom społecznym i indywidualnym, Łęcka nie mogłaby być inna, ponieważ arystokracja Kongresówki nie była w stanie wychować osobnika płci żeńskiej odmiennej od tego wzorca, jeśli tak skutecznie izolowała ją od innych warstw społecznych. Po trzecie, jeśli już koniecznie postanowi się przyznać, że coś było czemuś podporządkowane, to tak na logikę – o wiele bardziej naturalną metodą byłoby określenie cech indywidualisty (Wokulskiego) w opozycji do TYPOWYCH cech przedstawiciela kolektywu (Łęckiej).

      Usuń
    5. ciąg jeszcze dalszy:

      3. „Łęcka jest figurą kobiety tyle idealnej, co nierealnej. Kreacja tej bohaterki, w odróżnieniu od kreacji anielskiej, ale przecież targanej różnymi emocjami Heleny Stawskiej czy pełnej namiętności i siły charakteru Kazimiery Wąsowskiej, albo wzorowej lecz nieszczęśliwej arystokratki – prezesowej Zasławskiej, przeczy porządkowi biologicznemu i psychologicznemu, materialnemu i umysłowemu. Oto odpowiedź na tytułowe pytanie.” – znów nie mogę się zgodzić. Łęcka jest postacią wyjątkowo realistyczną, może mało popularną w katalogu bohaterek literackich, ale wystarczająco wiarygodną, co więcej, jest charakterem skończonym i w pełni ukształtowanym. Izabela jest formą, niereformowalną, stałą formą wyprodukowaną przez dziewiętnastowieczną arystokrację polską. Obojętnie jak interpretować jej seksualność (w „Lalce” pośrednio zaprezentowano całą kolekcję patologii seksualnych i nie), nie można przeoczyć jej prawdziwości. To, że autor artykułu uważa jej postać za niemożliwą, wydaje mi się niesmaczne. Izabela spełnia wszystkie wymogi bycia postacią realistyczną: kompletność charakteru, sprecyzowane poglądy, dokładny życiorys, rozbudowane podłoże psychologiczne i wyjaśnione uwarunkowania społeczne, prawdopodobne relacje z innymi bohaterami. A że mało się spotyka podobnych bohaterek świadczy wyłącznie o oryginalności Prusa, który przecież miał prawo opisać rzadko spotykany gatunek postaci literackiej, a nie uciekać się do schematów. Oskarżając geniusza realizmu o zbudowanie postaci niespójnej, Aleksander Banot powiela zarzuty sformułowane wobec Prusa przez Świętochowskiego, niepoparte dowodami i rzucone na ślepo.

      Izabela Łęcka jako człowiek jest pusta, wyrachowana i egotyczna, kieruje się wyłącznie własnym interesem i naprawdę daje mało powodów, by ją lubić, co więcej zdecydowanie jest lalką salonową, chociaż osobiście uważam, że nie powinno się jej odmawiać inteligencji; jako jedna z niewielu postaci kobiecych w literaturze polskiej Izabela MYŚLI (w „Lalce” myśli nawet mała Helunia Stawska – podziwiajcie geniusz Prusa!), analizuje to, co zobaczy (a że niepoprawnie czy subiektywnie to już inna rzecz), planuje. Więc jako bohaterka powieści realistycznej posiada wszelkie cechy odróżniające ją od salonowej lalki, sztampowego wzoru wykreowanego przez tradycję literacką.

      Prus mógł bardzo łatwo spłycić kreację Izabeli do najzwyklejszego obrazu salonowej lalki, takiego, który mieściłby się w dotychczasowych ramach przeznaczonych dla takich bohaterek, gdyby mu na tym zależało, mógłby z niej zrobić jednowymiarową postać, niedrażniącą nikogo i łatwą do ocenienia, ale zdecydował się na wielowymiarowe, realistyczne, przedstawienie zjawiska, jakim jest produkt niehigienicznego wychowywania panien w wyższych sferach.

      Co więcej, w jego osobistych notatkach z czasów pisania „Lalki” znajduje się wzmianka o tym, że tytuł w istocie pochodzi od lalki Heluni Stawskiej, to akurat jest udowodnione – ale nie wyklucza wieloznaczności tytułu i możliwości różnych interpretacji.

      Usuń
    6. Weź, ta rzekoma inteligencja Łęckiej sprawiała, że niszczył mi się mózg. Do tego wszystko w niej było powierzchowne, nawet zainteresowania. To była egoistyczna, płytka kobieta, która definiowała się poprzez mężczyzn, bo niczego konkretnego sobą nie reprezentowała i żyła w swoim zamkniętym, nierealnym świecie. Taka właśnie laleczka.

      Nigdzie nie zaprzeczyłam, że tytuł nie pochodzi od lalki Stawakiej. To jednak nie oznacza, że Prus na tym poprzestał - motyw lalki wielokrotnie się przewija w jego powieści. A tak w ogóle zaczęło się od powiedzenia, że jest po prostu lalką - nigdzie nie zostało napisane, że Łęcka jest tytułową lalką.

      Usuń
    7. Ale żeby zarzucać Prusowi stworzenie nierealistycznej i nieprawdopodobnej psychologicznie bohaterki tylko dlatego że nie jest typową lalko-kalką niemyślącej panienki dobrych obyczajów? ;__; Izabela jest wystarczająco prawdopodobna psychologicznie, by uważać jej kreację za wybitną, będę się przy tym upierać XD

      Usuń
    8. Wydaje mi się, że nie zrozumiałaś artykułu, który podrzuciłam, ani moich słów. Nikt nie napisał tego, co sugerujesz. Szczuka i Tokarczuk ładnie nakreśliły, w czym tkwi sedno. I to, że Prus dokładnie Łęcką nakreślił czy też pokazał, że w istocie potrafi myśleć, nie oznacza z automatu, iż jest to postać realna.

      Ale oczywiście nikt nie będzie cię tu przekonywał na siłę ;) Ja przynajmniej nie zamierzam, bo każdy ma prawo do własnej opinii czy interpretacji.

      Usuń
    9. Realną postacią nie jest i nie będzie, przecież należy do świata fikcyjnego. ;) Może być natomiast realistyczna i... jest.
      Phoe, teraz cierpię na dysonans poznawczy, bo przecież Szczuka i Tokarczuk właśnie taką postawiły tezę.
      "Wydaje się bowiem wysoce prawdopodobne, że realistycznie czy psychologicznie, a nawet strukturalnie rozumiana tożsamość głównej powieściowej postaci faktycznie nie istnieje, że jest ona miejscem pustym, skupiającym męskie pożądanie." - Szczuka.
      "Izabela nie jest postacią ludzką." - Tokarczuk.
      Obie sugerują, że nierealność Izy wynika ze (złej?) konstrukcji postaci.
      Nie wiem, dlaczego bohater o spłyconej uczuciowości z góry uznawany jest za postać źle skonstruowaną. Dla mnie to przejaw schematycznego podejścia do literatury jako takiej. Jakby nie patrzeć, większość ludzi wokół nas przypomina bardziej konstrukty Masłowskiej https://www.youtube.com/watch?v=-1-z48cJDbc niż pełnych pasji, znerwicowanych bohaterów Dostojewskiego (<3), niemniej z jakiegoś powodu kreację chorego psychicznie, spalanego przez namiętności człowieka, ceni się wyżej niż nawet najbardziej przekonujące przedstawienie beznadziei, pustki i płytkości polskiej patologii.
      Mówić, że Iza nie jest realistyczna, to tak jakby twierdzić, że nie istnieją babcie, którym całe dnie upływają na śledzeniu sąsiadów i chodzeniu na pogrzeby nieznajomych ludzi. To tak, jakby stwierdzić, że nie ma Sebixów, dla których sens życia to LEGIA WARSZAWAAAA, to tak jakby udawać, że nie ma Karyn, które nawet nie wiedzą, że mogłyby w przyszłości robić coś innego niż rodzić dzieci, sprzątać i oglądać seriale.
      Ba: https://pl.wikipedia.org/wiki/Histrioniczne_zaburzenie_osobowo%C5%9Bci
      Więc całym sercem zgadzam się z Milką.

      Usuń
    10. NO WŁAŚNIE TO CHCIAŁAM NAPISAĆ! :'D "Realna" a "realistyczna" to dwa różne pojęcia z dwóch różnych kategorii. Z tego co pamiętam z lektury "Lalki i perły" - nie wydaje mi się, by O. T. krytykowała Prusa za złe skonstruowanie postaci, jakiejkolwiek, nie tylko Izabeli, zastanawiała się tylko co wpływa na wyjątkowość Izy i co ją wyróżnia. +Wydaje mi się, że w tej dyskusji trochę zagubiło się rozróżnienie pojęcia KONSTRUKCJI postaci, czyli sposobu jej przedstawienia, i CHARAKTERU, czyli cech, które ta postać reprezentuje, jakim jest człowiekiem. W przypadku Izabeli konstrukcja jest wg mnie nienaganna i realistyczna, charakter jest... co najmniej naganny, chociaż może nie być realny.
      "Najbardziej przekonujące przedstawienie beznadziei, pustki i płytkości polskiej patologii" są mniej cenione, bo czytelnicy nie zdają sobie sprawy z tego, ile wysiłku trzeba w to włożyć, żeby było ciekawe, a realizm na nieszczęście zmarł wraz z Prusem XD Eh...

      Usuń
    11. Jeśli już się czepiamy słówek, ze słownika PWN: realny «odznaczający się realizmem» :P Ale przecież Miłka napisała, że zarzuca się Łęckiej nierealizm, bo została przedstawiona jako coś więcej niż niemyśląca lalka (jak rozumiem z komentarzy wyżej: miała życiorys, poglądy, etc), podczas gdy Szczuka i Tokarczuk zarzucały, że pomimo to bohaterce brak tożsamości i jest nierealna. Ja nie widzę tu nic wspólnego. Nie wiem, może nie ogarniam tu czegoś, bo późno już jest :P

      Ja się nie upieram przy tym, czy jest nierealistyczna, czy też nie jest. Bez względu na to, czy jest to postać prawdopodobna psychologicznie czy nie, Łęcka wciąż pozostaje lalką z powodów, które zostały przeze mnie wymienione już wcześniej.

      Usuń
    12. Tak, czepiamy się słówek.
      Państwowe Wydawnictwo Naukowe, "Słownik Języka Polskiego", tom III: "realny: 1. istniejący rzeczywiście, rzeczywisty, prawdziwy, konkretny, faktyczny (dalej przykłady użycia). 2. możliwy do wykonania, urzeczywistnienia, osiągalny (również seria przykładów). 3. (rzadko) liczący się z rzeczywistością, z faktami; odznaczający się, nacechowany realizmem, zdrowym rozsądkiem; trzeźwy.”
      Znaczenie, które przytoczyłaś, występuje jako trzecie i to „rzadko”. Poza tym „nacechowany realizmem” oznacza tutaj „zdrowym rozsądkiem”, a nie „realizmem” w sensie kierunku literackiego. Ja słowa „realizm” używałam wyłącznie w znaczeniu prądu w literaturze, nie „zdrowego rozsądku”.

      Odnoszę wrażenie że każde z nas zaczęło w pewnym momencie mówić o czym innym…

      Usuń
  9. Też lubię, Prusa, a "Lalkę" w szczególności. Jak dla mnie chyba najlepsza polska powieść, bo wreszcie zrywa z typową konwencją dobrej i złej strony (co nagminne u Sienkiewicza) i zazwyczaj podaje opinie o postaciach ustami bohaterów, a nie narratora. A Izunia jak dla mnie prędzej była właśnie zimna, chociaż ta adoracja posągu... Może fetysz po prostu xD.
    A GWTW? Oczywiście, że to nie jest typowy romans! W gruncie rzeczy też traktowałabym ją jako dokument, ale dość stronniczy. Nie ukrywajmy, Konfederaci są tam tymi Dobrymi, nawet KuKluxKlan. Znaczy, nie twierdzę, że w rzeczywistości było na odwrót; rzeczywistość zapewne leżała gdzieś po środku. Po prostu żałuję, że Mitchell nie była bezstronna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Sienkiewicz to geniusz, którym lepiej nie chwalić się przed zagranicą" ("Dziennik" Witolda Gombrowicza, szkic o Sienkiewiczu XD). Pierwszy noblista posługiwał się w powieściach wieloma schematami, te z Trylogii są tak oklepane i oczywiste, że czasem aż mdli, ale z drugiej strony - jak to wszystko jest podane! Styl Sienkiewicza rekompensuje powszechne schematyzmy XD
      W przypadku GWTW bezstronność byłaby trudna, ale paradoksalnie Mitchell jest bardziej bezstronna niż Sienkiewicz, chociaż przy powieści, której czas akcji jest współczesny autorowi, to o wiele trudniejsze, niż przy powieści historycznej. Natomiast Prus (moja miłość) to po prostu wzorzec dziennikarskiej bezstronności; nawet jeśli jego narrator bywa złośliwy na czyjś temat, to zgryźliwe uwagi dotyczą równomiernie wszystkich i są podane w towarzystwie wielu innych opinii. Więc może lepszym określeniem byłaby "wielostronność", "wielość punktów widzenia" XD

      Usuń
    2. Super wywód! Naprawdę, człowiek się cieszy, że ktoś jeszcze interesuje się XIX-wieczną literaturą.
      Co do Sienkiewicza; rzeczy, to wszystko jest bardzo ładnie podane, a atmosfera danej epoki dobrze oddana, i dlatego wolę jego powieści historyczne od takiej np. Cherezińskiej (może kojarzysz?)
      Co do bezstronności Prusa; uwielbiam te jego złośliwostki z tych samych powodów, ten specyficzny rodzaj obiektywności (przynajmniej w Lalce) przypomina mi trochę "Sagę rodu Forsyte'ów" i "Buddenbrooków". Dystans do bohaterów to nie byle jakie osiągnięcie.

      Usuń
    3. *rzeczywiście , nie rzeczy*

      Usuń
    4. Dziękuję <3 "Lalka" to akurat mój konik, mnóstwo się o niej naczytałam w tym roku szkolnym, a Prus to wg mnie najwspanialszy pisarz (moja miłość, mój idol XD). Dlatego się tak rozpisałam XD
      W ogóle teoria humoru i dowcipu Prusa ("Słówko o krytyce pozytywnej") jest warta uwagi, myślę, że tkwi w niej klucz do zrozumienia stylu Prusa, czyli spoglądanie na każde zjawisko z co najmniej dwóch stron: małej i wielkiej, ciemnej i jasnej. Dzięki temu realista unika skrajności i jest w stanie oddać świat w odcieniach szarości, a nie czerni i bieli.

      Usuń
  10. Grüß Gott! --- poczułam mniej lub bardziej personalną aluzję do mojego pobytu w Monachium, dzięki Wrażliwiątko, poczułam się jak w domu. *krzyk męk i rozpaczy*

    Toksyczne związki mają różne levele, podobnie jak Piekło Dantego, w sumie można analogicznie tutaj mówić o ich toksykologii, co o kręgach i czyśćcu. (Potrzebna nam tylko Beatrycze i Wergiliusz. Może jakiś AU, gdzie oboje mają romans, lol...)

    Ogólnie znacznie ciekawiej się o toksycznych związkach czyta, i z jakiegoś powodu jest to dla nas rozrywka, niż się w nich żyje. Jasne, że problematyczny typ i irracjonalne przywiązanie bohaterki do niego jest no... nie powinno mieć miejsca w rzeczywistości i zazwyczaj nie ma. Ale tak trochę chciałam po prostu stanąć w obronie ałtorek, w tym również i siebie, że no... ciekawie się pisze takie związki. To jest takie guilty pleasure nooooo, jak micha lodów waniliowych albo butelka Ballentinesa spożyta w samotności w wieczór piątkowy w porywie rozpaczy, ponieważ Jon Hamm nie wie o twoim istnieniu...

    Ok, to może wypadałoby jednak zakończyć już ten komentarz w tym miejscu.

    No w każdym razie generalnie się zgadzam, pomijając moje małe guilty pleasure.

    Ściskam mocno i dziękuję za pościk! xxx

    Auf Wiedersehen xDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekaj, zaraz dostaniesz drugi pościk xD.
      Oczywiście, że takie skomplikowane relacje są ciekawe, tylko zawsze jest to relacja jednostronnie toksyczna - zawsze kobieta ofiarą, zawsze mężczyzna tym toksycznym i uciskającym wpływem, nigdy na odwrót, prawie nigdy wina nie leży w jakiejś części po obu stronach, nawet maleńkiej. Różnicą jest też ciekawość takich związków na płaszczyźnie psychologicznej, możliwość analizy i rozbierania część po części, co innego gloryfikacja przemocy, bo przecież taki słodziak, ojejjjj, taki męęęski, bo jest chorobliwie zazdrosny do potęgi i sprzedał cios w szczękę temu bezczelnemu gościowi, co śmiał mu laskę podrywać!!! (Bijący się faceci też rajcują, ale nie popadajmy w przesadę - granice trzeba znać ;')).

      Usuń
    2. Gloryfikacja albo uromantycznianie przemocy to jest po prostu coś co mi się w pale nie mieści, no ale cóż... Jak sama opisałaś, to jest ta dynamika ofiary (zawsze łatwo poddająca się kobieta) i napastnika (naładowany testosteronem agresor). To jest akurat smutne.

      Czekam na pościk w takim razie :D <3

      Usuń

Lubię komcie. Dajcie mi komcie. Proszę o komcie. Chcę komcie. Komcie komcie komcie.

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X