23 października 2016

Demugolizacja postępująca

No drodzy państwo, witam wszem i wobec, głośno i z uczuciem, bo złożyło się tak, że nie mieliśmy okazji porozmawiać o tematach zupełnie nieistotnych w rzeczywistym świecie, a to zawsze wielka szkoda. Nie miałam głowy do prowadzenia bloga, może się przydarzyć, że raz jeszcze ją stracę, ale jak na razie z ambicją zbieram materiały do następnych postów, coby dostarczyć Wam nieco rozrywki czy pożywki umysłowej, chociaż skrywam nadzieję, że moje wpisy to coś więcej niż niedzielna dawka humoru z posypką memów i estetycznych fanartów.
(© RaRo81)
W tym tygodniu porozmawiamy o czymś, co w Strefie Marud zauważyła Czinczuś, autorka poprzedniego posta. Mianowicie o zastanawiającym schorzeniu, które nie dotyka tylko jednego fanfika na sto, czyli o obdarciu świata przedstawionego z jego nieodłącznego elementu, bardzo istotnej części kreacji – z mugoli. Bo chociaż w wielu tekstach ujemni magicznie przewijają się pod taką czy inną formą, rzadko kiedy dostają w przydziale coś innego niż bycie wykorzystywanymi do celów uzupełnienia, nie oszukujmy się, tła tła tła. O ile w fanfikach jest przyzwoicie pod względem różnorodności pochodzenia bohaterów – czystokrwisty, półkrwi, mugolak – i żadną trudnością jest znaleźć tekst o postaci, o której chce się czytać, tak już mugoli, a tym bardziej charłaków, można ze świecą szukać. Jak najbardziej rozumiem, że większość opowiadań bierze miejsce w Hogwarcie, a tam w naturalnych warunkach mugola ani charłaka się nie znajdzie, jednak mam na myśli pewien rodzaj ich reprezentacji w tekście. Na przykład: porównanie świata czarodziejskiego z mugolskim u bohatera wywodzącego się z niemagicznej rodziny (powiedziałabym, że jakakolwiek refleksja jest wręcz potrzebna w podobnym przypadku), zastanowienie się nad mugolskim światem, jego dynamiką, funkcjonowaniem, technologią przez czystokrwistą postać, a może nawet skonfrontowanie rzeczywistości z wątpliwej jakości podstawą edukacyjną nauczaną na mugoloznawstwie, coś, cokolwiek – zostawiam Wam tu pole do popisu, pewnie wpadniecie na coś lepszego ode mnie.
  Może niektórzy z Was powiedzieliby: ale wrażliwiątko! Przecież w ficzkach pozytywni bohaterzy często i gęsto krytykują ślizgońską schematyczną pogardę wobec wszystkiego, co mugolskie, a ja przyznam temu rację. Bo owszem, zdarza się i to wcale nierzadko, że autorzy w pośpiechu wymyślają dramatyczny powód do kłótni dla chociażby takiej Hermiony i jej ukochanego Dracona, a tym powodem bywają właśnie wspomniane mimochodem, takie a nie inne poglądy wybranka serca naszej ulubionej Mionki. Jak wszyscy wiemy, nie można zbyt długo utrzymywać idylli i iluzji szczęśliwego, zdrowego związku między tą dwójką, bo w przeciwnym razie czytelnicy stają się jacyś niespokojni, wiercą się, jak gdyby pewna czarodziejska odmiana owsików podgryzała ich w pośladki, a to wszystko dlatego, że między Draco i Hermioną nie doszło ostatnio do żadnego spięcia, co gorsza zupełnie zaprzestali prezentowania zachowań toksycznych (tak być nie może!). Stety niestety, te nic nieznaczące sprzeczki nie wywierają żadnego wpływu na przebieg fabuły czy relacje bohaterów – oczyszczona (lub dążąca do oczyszczenia) z niegodnego pochodzenia Hermiona zupełnie zapomniała, że wśród tych nienawidzonych i pogardzanych przez Draco mugoli znajdują się jej rodzice, z którymi zawsze zdawała się mieć dobre relacje. E tam, prawda? Kto by się przejmował losem ludzi tak nieważnych i nieistotnych jak rodzice, zatem już zupełnie nikt nie będzie roztrząsał i niepotrzebnie rozwlekał tematu, pfft, głupich mugoli. Co z tego, że ci mugole to tak jakby większość ziemskiej populacji, większość, która powinna zaniepokoić czarodziejów niewiarygodnym tempem rozwoju technologicznego.
  Idąc dalej, Ślizgońska postawa wobec szeroko rozumianej mugolskości często bywa krytykowana przez ogół Gryfonów, raz takich z tła, raz pierwszoplanowych – wspaniały przykład wspólnej jaźni wszystkich wychowanków danego domu. Jednak, podobnie jak przy pustych sprzeczkach dla wywołania chwilowej reakcji u czytelnika, słowa krytyki pod adresem typowego Ślizgona nie wnoszą niczego do tekstu, oczywiście poza dziesięciokrotnie przecenionym chwytem, jakim jest sposób na zarysowanie praw rządzących światem owych bohaterów. Echh, ci żałośni Ślizgoni, nie dość, że uprzedzeni na potęgę, nienawistni i groźni – wczoraj w biały dzień zaatakowali na korytarzu biedną Ann! – to jeszcze MAJĄ CZELNOŚĆ być dobrzy w quidditcha! Wszystkie postacie w tekście, przejawiające w miarę racjonalne myślenie (albo jakiekolwiek, ważne, że myślenie), z reguły nie cierpią Ślizgonów, mają wśród nich wrogów na życie i śmierć, a na łożu śmierci, na ostatnim wydechu, wydobędą z siebie barwne obelgi pod ich adresem. Co wywołało aż tak mocną nienawiść, co ich aż tak poróżniło, co sprawiło, że nawzajem zasłużyli na bycie swoimi arcywrogami? Ano raz na pierwszym roku byli dla siebie niemili, jeden drugiego nazwał szlamą i to by było na tyle. Po co komu zagłębiać się w tak błahe tematy jak zrozumienie pobudek kierujących typowym ślizgońskim ciemnogrodem, po co komu choćby maleńka próba resocjalizacji? (W końcu jeżeli do niej ma dość, z duchem fanfików musi to być resocjalizacja natychmiastowa i niewymagająca żadnego wysiłku, ot, po prostu przyleciała ciotka chrzestna, żeby machnąć czarodziejską różdżką). Liczy się jedynie nadchodzący mecz quidditcha, Gryffindor versus Slytherin, widowiskowe starcie, na które czekają wszyscy!!!
  Podobnie ma się sprawa w fanfikach, które podejmują się tematów cięższych i trudniejszych, bo wojennych, czyli w tekstach krążących blisko osoby Lorda Voldemorta. Nieważne, czy głównym bohaterem takiego opowiadania będzie ktoś stojący po stronie dobra, podwójny agent, czy może jeden z najwierniejszych i najbardziej zaufanych sług Czarnego Pana – efekt jest zawsze taki sam, choć zabierane stanowisko tak diametralnie różne. Raz nasz bohater twierdzi, że Lord Voldemort to bardzo bardzo bardzo zły czarnoksiężnik, który ma bardzo bardzo bardzo złe poglądy, raz nasz antybohater stawia Czarnego Pana na piedestał i traktuje z namaszczeniem godnym proroka, jeżeli nie kogoś więcej. Czy którakolwiek ze stron próbuje uzasadnić swoje poglądy, pokazać, dlaczego myśli akurat w ten sposób, przedstawić nam swoją hierarchię wartości? Odpowiedź jest oczywista – konkretnej głębi, czasem nawet takiej mocno powiązanej z tematyką fanfika, nie znajdziemy. Powiedziałabym, że w wojennych tekstach niestety zwykle bywa tak, że postać albo opowiada się po stronie dobra, bo jest – cóż – dobra, albo po stronie zła, bo jest – kolejne cóż – zła. Stwierdzam to ze smutkiem, bo jestem czytelnikiem, który z reguły często zadowala się samą próbą stworzenia czegoś więcej, nieważne, jakby ta próba wyszła. 
(© RaRo81)
  Zgodnie z tradycją Zbrodni, ostatnie akapity muszę poświęcić na ponurą myśl, czy może raczej dla nas już oczywistą oczywistość: rzadko kiedy dla autorów w blogosferze liczy się coś więcej niż burzliwy romans kochanków, czy to Syriusz i Dorcas, czy to James i Lily, czy to Hermiona i Draco, a może nawet Rose i Scorpius podążający ścieżką wydeptaną przez fandomowe przeznaczenie. Nie zrozumcie mnie źle, „dobry romans nie jest zły”, jednak zastanawiam się, czy kiedyś dojdzie do takiego rewolucyjnego dla blogosfery momentu, gdy i autorom, i czytelnikom znudzi się tworzenie oraz pochłanianie jednakowych tekstów o jednakowych postaciach z jednakowymi problemami jednakowej natury sercowej. A może wręcz dojdzie do momentu, w którym – podobnie jak niezliczone córki Voldemorta i damski bokser Ronald – pisanie romansu dla samego romansu stanie się troszeczkę passé? Bo chociaż te dwa schematy – niegdyś tak popularne, że teraz aż kultowe – nadal w fanfikach występują, nie napotyka się ich już za każdym rogiem, katalogi nie bombardują nas przyjęciem kolejnych dziesięciu blogów o X Riddle (w miejsce X wstaw swoje ulubione imię reprezentujące truizm typowej córci Voldzia; moje to Katherine), okazuje się też, że przerosło mnie zadanie wywęszenia inspirujących do tworzenia fanfików, w których Ronald staje się zwyrodnialcem, potworem z krwi i kości, nocną marą, co wydostała się z koszmaru wprost w rzeczywistość biednej, udręczonej Mionki, jakże idealnej reprezentacji typu ofiary. Kto wie, może w świetlanej przyszłości blogosfery pożądanym, a nawet modnym okaże się dbanie o fabułę, a problematyczne zagadnienia, typu niewygodne istnienia mugoli czy charłaków, będą rozwiązywane w inny sposób niż zmiecenie ich pod dywan, gdzie przy odrobinie szczęścia nikt nie pomyśli zajrzeć?

13 komentarzy:

  1. Wieki minęły, a góry tomów literatury romantycznej z harlekinami włącznie piętrzą się i piętrzą, więc no chyba nie, romanse dla romansów nie staną się ani troszeczkę passe nigdy przenigdy. Tylko motyw miuosny jest na tyle uniwersalny, że może poruszać całe rzesze różnych ludzi, bez względu na ich wiek, płeć, orientację, poglądy polityczne i opinię na temat kożucha na mleku.

    Jeszcze nigdy nie komciałam, ale lubię Twojego blogaska, bo jest bardzo mądry i analityczny, i na pewno kiedyś pomoże mi stworzyć superkozackie potterowskie opko, bo pokazuje wszystko, o czym myślałam, że już wiem, z takiej strony, o której jednak nie myślałam.

    Ślę dużo miuości, oby się nie przeterminowała. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani troszeczkę? Kiedy mowa o literaturze, nie blogaskach, wieeelu ludzi kręci nosem na czytanie prostych, pospolitych romansików, kiedy można sięgnąć po krwawą, mroczną powieść Jo Nesbo :'D. Odkryłam, że i ja nieco kręcę nochalem - można powiedzieć z grzeczności podjęłam się przeczytania powieści Nicholasa Sparksa, siedemdziesiąt stron przeczytałam w całości, jednak z każdym jakże przyziemnym narzędziem fabularnym drgała mi powieka i ostatecznie resztę, czyli pewnie ponad 300 stron, przekartkowałam, czasem przeskakując nawet po dwadzieścia stron :'P. (Bardzo bolą mnie dialogi o duperelach i to one wywołały ten bunt). Jedyne, co jest ważne, to to, że pośród typowego do bólu schematu "przyyystooojnnneegooo ukochanego" i "przeciętnej urody szarej myszki", znalazło się miejsce dla zapadnięcia w tragiczną śpiączkę! A co do kożucha na mleku, zawsze byłam jego zwolenniczką, jednak teraz... Teraz chyba zmieniam stanowisko w tej sprawie!

      Och, ojej, dziękuję :'D. Patrząc po Twoim Sims 4 Legacy Challenge, które podczytywałam swojego czasu, z pewnością będzie to więcej niż przekozackie opko potterowskie :'D. Już widzę te wszystkie dzikie pląsy w Hogwarcie!

      Taki rodzaj miłości się nieprzeterminowuje <3.

      Usuń
    2. *gasp* Zdemaskowałam ninja-czytelniczkę! Ładnie to tak podglądać pokątnie? (powiedziała nigdy niekomciająca Lunatyczka, #dobrewzorce)

      Okej - w pewnych kręgach tak, romanse są troszeczkę, a czasem nawet bardzo passe. Sama wolę kryminały, ale nie stronię też od wątków romantycznych, jeśli tylko autor zgrabnie je przemyci.
      Z drugiej strony - Spark i jego słodkopierdzące powieści zrobiły przecież furorę na rynku.
      Z trzeciej strony - przecież nie jemy g... ekskrementów tylko dlatego, że miliony much nie mogą się mylić...

      Podsumowując - to złożony temat, ale uproszczenie go potwierdza moją tezę, że wątki miłosne nigdy nie będą passe. (wow, wow, rozprawka w komciach, teza bardzo, wow)

      Usuń
    3. (czemu nie ma możliwości edytowania raz napisanych głupot no doprawdy)
      Doprecyzowywowując podsumowanie: wątki miłosne nie będą passe, ponieważ ludzie w głębi swoich kokorciów pragną pięknych miłości, chociażby przez chwilkę i na papierze.

      Oraz: nie chciałam zignorować tego ślicznego komplementu od Ciebie, ale jakoś nie zarejestrowałam go za pierwszym razem, w każdym razie: dziękuję bardzo! Mam jakieś dwadzieścia opków w szufladzie, wszystkie czekają na kontynuację, jako i Simsy, także ten.

      Usuń
    4. Czy aby przypadkiem ninja-czytelniczka nie zdemaskowała się sama? :'D Ale może to był podstęp z twojej strony! #reversepsychology?

      Ejejejej! 50 twarzy Greya też zrobiło furorę na rynku, hej, powiedziałabym, że większą niż "słodkopierdzące" (#lubięto) powieści Sparksa, bo zanim wzięłam to coś do ręki, nie wiedziałam o jego istnieniu. I owszem, nadal jakimś cudem napotykam na swej drodze bardzo uświadomione jednostki, które a) same czytały Greya i twierdzą, że oohhohoho, tyyylee dobroooci! b) podchodzą z dystansem do mojego równania z gruntem tego ficzka do Zmierzchu, pozostawiając więcej niż otwartą furtkę na możliwość, że o, koleżanka czytała Greya, polecała, to pewnie przynajmniej 7/10. Tyle że w tym momencie nie są to osoby zaznajomione z dobrą literaturą ani jakkolwiek znające się na literaturze, nie mające parcia na kształtowanie sobie opinii na temat danej książki (w tak bliskich okolicach Greya nie użyję słowa "powieść"). W blogosferze jednak wszyscy mają parcie na znanie się na pisaniu - wszyscy chcą, żeby ich opowiadanie było najlepsze, żeby zdobywało maksymalne ilości punkcików na ocenialniach, żeby ich Twórczością zainteresowały się persony blogowe, które dani autorzy uważają za obeznane, z gustem, z wiedzą, cokolwiek. Tony komci, sława, dwa zera przy liczbie obserwatorów - to jest to. I nie można też nie wziąć pod uwagę korelacji między popularnością danego tematu -> ilością komentarzy (jak wiemy, tylko one się teraz liczą <3). Jakie opowiadania teraz cieszą się największą popularnością, które mają największą liczbę komentarzy? Romanse. Gdyby tak przeprowadzić eksperyment na szeroką skalę, napisać dziesiątkę ficzków potterowskich o udręczonych przez życie charłaczkach (miotające się między dwoma światami, pozbawionym smaku mugolskim życiem a ochłapem magicznej egzystencji w świecie, w którym nigdy nie byłoby się pełnoprawną jednostką; równocześnie zakochane w czystokrwistym uczniu Hogwartu... szłoby nakręcić publikę, myślę), upozorować im popularność, jestem przekonana, że odnotowano by przyrost produkcji takich oto opieniek. Bo w obecnych czasach wyznacznikiem jakości nie jest już jakość sama w sobie, a ilość ludzi, która się interesuje. Mam dużo lajków pod komentarzem? Ohoho, tyle ludzi uważa, że JA mam rację. Dużo komci pod opkiem? Na pewno dlatego, że piszę świetnie, a nie dlatego, że pokątnie bawię się w kom za kom. Fanfiki o danej tematyce szybko znajdują czytelników i od samego prologu, bez nękania ludzi spamem, znajdują komcionautów? Na pewno ludzie chcą o tym czytać, to będę o tym pisać. Ale to tam pewnie żaden argument w blogaskowej rozprawce :'D. (Dlatego Dramione zbyt szybko nie wymrze).
      Wracając: wątki miłosne - spoko. Romans dla romansu - zdecydowanie mniej spoko, wielu autorów (z czego wielu tworzących dobre ficzki) w blogosferze prezentuje taki pogląd. Cholera, ja nawet natykałam się na takie blogi, gdzie autorzy w zakładkach pisali coś w stylu "nie chcę żeby mój fanfik był jak tysiące innych w sieci, dziesięć głupich trójkątów miłosnych itp.!", podczas kiedy... ich tekst to podbudowa do dwudziestu trójkątów miłosnych :'D.

      Spojrzałam na pierwsze wpisy z Simsów u Ciebie, gdzieś tam marudziłaś na mikrofon, że da się na nim tylko opowiadać żarty, ale śpiewać już nie, karaoke też nope... Przepowiedziałaś przyszłość - w listopadowym dodatku będzie karaoke! :D

      Usuń
    5. No sama się zdemaskowała, ale czy zrobiłaby to, gdybym tu, tak jak zwykle, nie skomciała? :D

      Pisiont twarzy Greya oczywiście zrobiło furorę, ale czemu? Bo oprócz bycia pornoficzkiem jest też romansem! Kulawym, toksycznym, tragicznym i [tu wstaw dziesięć dowolnych negatywnych określen, a na pewno będą pasowały], ale jednak!

      Więc tak, romanse są popularne wszędzie - i w szeroko pojętej literaturze, i w blogoświatku - bo i najłatwiej je pisać, i najłatwiej je czytać, w końcu każdy wie, co to miuość i z czym to można jeść. Ale nie sądzę, żeby popularność, nawet w obecnych czasach, była wyznacznikiem jakości - przecież to dwie różne rzeczy. Można sobie być literackim ekspertem, jak wszyscy w internecie, i uważać, że jak coś ma dużo komciów, to jest najsuper, no ale przecież ogarnięci ludzie, tacy jak my na ten przykład :D, wiedzą, że to nie o to chodzi i nie będą uznawać za dobre czegoś, co dobre nie jest, nawet jeśli ma to miliony fanów.

      Aw yeah, widzę że EA dokłada starań, żeby mieć moje pieniądze. :D

      Usuń
    6. Jestem pewna, że wielu młodych autorów jest na tyle podatnych na wpływy, by uznać, że popularne opko = dobre opko, niestety. Trzeba jednak brać pod uwagę, że w blogosferze najczęściej można spotkać młode osoby, zwykle w wieku gimnazjalnym. Starzy wyjadacze są rzadkością jednak, ale się trzymają uporczywie :'D.

      Usuń
  2. no tak, mugoli w świecie magii często brak. istnieją tylko jako pojęcie, które faktycznie najczęściej wykrozystywane jest do pokazania szlachetności Gryfonów i nieszlachetności Ślizgonów. Ale jeszcze chyba gorzej jest wtedy, gdy nawet magii w magii brak, ponieważ kogo interesują czary-mary, skoro Hermiona może się pomiziać z Draconem. Super, że wróciłaś, stęskniłam się :) zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, często jest tak, że w sumie nie wiadomo dlaczego autorzy podjęli się pisania fanfika potterowskiego, a nie zwykłego romansu osadzonego w rzeczywistych realiach. Gdzieś po drodze, zapewne między tymi wszystkimi burzliwymi rozstaniami, zatracili magię - bo sam fakt, że akcja dzieje się w Hogwarcie, a uczniowie nie uczą się fizy, matmy i polaka, tylko eliksirów, OPCM-u i zielarstwa, nie sprawia, że magię w tekście czuć. :')

      Usuń
  3. Z całym szacunkiem dla Rowling, wydaje mi się, że kanonicznych mugoli jest niewiele i czołowe niemagiczne postaci są przerysowane (Dursleyowie). Odnoszę wrażenie, że przy licznych zaletach HP kwestia mugolska jest potraktowana dość pogardliwie (choć oczywiście Weasleyowie, Dumbledore Hermiona i wiele innych postaci to osoby tolerancyjne) na zasadzie: no dobra, żyjcie sobie i nie wchodźcie nam w drogę, nie macie tych mocy co my, tej wyobraźni, nie jesteście wtajemniczeni etc. To wymazywanie pamięci parkingowemu, sama etymologia słowa "mugol" i inne przypadki...
    Nie ukrywam, że skończyłam HP na czarze ognia i nie pamiętam wszystkiego. Przedstawiłam jedynie prywatną opinię nieco sfochanego mugola:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, mało w kanonie mugoli poza Dursleyami, ale też w czasie siedmiu tomów nie zapominano o ich istnieniu. Cały czarodziejski świat opiera się na filarach powiązanych z mugolami - a to ustawy tajności (chowamy się przed niemagicznymi), a to sposób edukacji młodocianych (wysyłamy dzieciaki do położonych pośrodku niczego szkół z internatem, żeby zminimalizować ryzyko przypadkowego ujawnienia się), a to Namiar i zakaz czarowania poza szkołą do osiągnięcia pełnoletniości, mogłabym wymieniać. Wiele wątków w HP zawiera powiązania mugolskie - pochodzenie Toma Riddle'a, wspomnienia Meropy (nie dość, że można by ją luźno określić mianem charłaczki, to jeszcze zakochana w mugolu), ogrodnik domu Riddle'ów, mugole, którymi wywijał w powietrzu Lucjusz i spółka na Mistrzostwach Świata w Quidditchu (wszystkie te wydarzenia są istotne dla przebiegu akcji). Jasne, ci mugole nie grali pierwszych skrzypiec, ale nie można by tego oczekiwać po serii o, no, czarodziejach. Często protekcjonalne traktowanie mugoli jest jakby wpisane w zacofane, niepostępowe środowisko czarodziejskie - świadoma część kreacji. Natomiast brak jakiejkolwiek kreacji lub kreacja powierzchowna, bo tworzona po łebkach - tutaj się zaczyna problem, tak samo jak przy zupełnej demugolizacji tekstu. Jeżeli autor nie jest świadomy, jak wiele w dynamice świata, o którym stara się pisać, opiera się na mniej wdzięcznej mugolskiej części populacji, no, coś może być nie tak :P.

      Usuń

  4. Wrazliwiatko mam nadzieje ze nie masz mi za zle braku polskich znakow – w jobie mam niemiecka klawiature… Chcialam podziekowac za tryumfalny powrot oraz bardzo dobrze sporzadzony, konstruktywny post.

    Wypunktowalas bardzo istotna rzecz, mianowicie: “Czy którakolwiek ze stron próbuje uzasadnić swoje poglądy, pokazać, dlaczego myśli akurat w ten sposób, przedstawić nam swoją hierarchię wartości? Odpowiedź jest oczywista – konkretnej głębi, czasem nawet takiej mocno powiązanej z tematyką fanfika, nie znajdziemy.”

    Odstane troche od tematu pojawiania sie mugoli/charlakow lub tez braku tak owych i chcialabym sie wypowiedziec odnosnie tego cytatu powyzej.

    Ostatnio czytam naprawde dobrego fika, jak na fikowe standardy, ale brakuje mi tego wlasnie uzasadnienia. Postac A stawia na piedestale postac B, albo postac A chce zwerbowac do siebie postac B , bo postac B jest madra i utalentowana (na tym koniec uzasadnienia) i dlatego postac A chcialaby miec postac B w swoich szeregach. Jest to jakis motyw, ale nawet jesli postac B w tym wypadku jest postacia poboczna, to jako czytacz, az jestem rozczarowana, bo dobrze napisany fik – ktory mimo nastego rozdzialu wciaz trzyma jako-tako forme, styl i, co wazniejsze, fabule – kaze mi sie zadowolic suchym ogolnikowym stwierdzeniem faktu. Ze tak zilustruje: LV chce panstwa Potter zwerbowac, bo sa utalentowani i dobrze machaja rozdzkami. No dobra, moze i tak, ale zalozmy, ze sie zgodzili – co robiliby dalej?

    “Powiedziałabym, że w wojennych tekstach niestety zwykle bywa tak, że postać albo opowiada się po stronie dobra, bo jest – cóż – dobra, albo po stronie zła, bo jest – kolejne cóż – zła. Stwierdzam to ze smutkiem, bo jestem czytelnikiem, który z reguły często zadowala się samą próbą stworzenia czegoś więcej, nieważne, jakby ta próba wyszła.” – podpisuje sie pod tym rekami, nogami i cyckami. Nie mam tez problemu z bialo-czarnymi postaciami, ale jezeli ta biel lub czern nie jest uzasadniona lub jest uzasadniona powierzchownie (analogicznie do przykladu ‘postac A chce postac B, bo postac B jest utalentowana’) to znacznie wplywa na jakosc tekstu, imho. I to bardzo negatywnie.

    I na koniec chce podziekowac za to: “Kto wie, może w świetlanej przyszłości blogosfery pożądanym, a nawet modnym okaże się dbanie o fabułę, a problematyczne zagadnienia, typu niewygodne istnienia mugoli czy charłaków, będą rozwiązywane w inny sposób niż zmiecenie ich pod dywan, gdzie przy odrobinie szczęścia nikt nie pomyśli zajrzeć?” Dziekuje Ci za kolejna wskazowke, w imieniu autorow. Ta notka moze i krotka, ale sklania do myslenia (mnie w kazdym razie na pewno), zwlaszcza jesli chodzi o kreacje bohaterow, ich motywy i interakcje z innymi bohaterami. Niby rzecz oczywista, podstawa kazdego kreatywnego tekstu, ale w momencie kiedy – jak sama wspomnialas – odejmiemy faktor ‘romans dla samego romansu’, okazuje sie ze w tresci nie ma nic. I co robic.

    Co robic, kiedy czlowiek chcialby sie moze porwac na cos bardziej interesujacego, stworzyc cos w oparciu o research z roznych zakamarkow biblioteki, kiedy wiadomo, ze autorek piszacy o hejtujacym wszystko i wszystkich Dracze i swietej Hermionie i ich romansie stulecia bedzie mial znacznie wieksza publike niz autorek, ktory probuje sie wydostac poza schemat?

    No nic. Zostaje mi weltschmerz, arszenik i Hamlet.

    Uszanowanko! x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebyś była rozgrzeszona za brak polskich znaków, musisz zjeść jedno ciasteczko domowej roboty Hagrida. Powodzonka na dalszej drodze grzechu :'D.
      Taaak, mnie też tego często brakuje. Autorzy biorą za pewnik, że skoro postać jest dobra = nie zgadza się z ideałami Voldzia w żadnym stopniu, postać jest zła = Voldzio FTW i właściwie to tyle, nawet tego nie stwierdzą, bo przecież oczywista oczywistość. Gdyby chociaż w czarno-białym tekście z czarno-białymi postaciami znalazł się jakiś szaraczek podważający oba typy myślenia... Byłoby miło :'D.
      Ojtamojtam, wydaje mi się, że nocie na Zbrodniach są zwykle zbliżonej długości (minus ten długaśny post o Huncwotach), więc jaka tam krótka... Ale ale! Może i Dramione znacznie szybciej na początku zyska grono komcionautów, tak niejednokrotnie można było zaobserwować w blogosferze trend, że jednak trzymające poziom, niekonwencjonalne, dobrze napisane ficzki też zyskują grono odbiorców, czasem równie szerokie - i to komentatorów zwykle lepszych niż tych, co można spotkać pod typowym Dramione :'D. Przykładem oczywiście Maska, Czwarte Insygnium [*] itepe :D. Więc się nie załamuj!
      Posyłam w twoją stronę fluff! <3

      Usuń

Lubię komcie. Dajcie mi komcie. Proszę o komcie. Chcę komcie. Komcie komcie komcie.

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X