Dzieńdoberek!
Dzisiaj pozwolę sobie na tak radosne powitanko, bo i temat lżejszy niż poprzednio. A więc: owszem, dobrze pamiętacie – rozmawialiśmy już dwa tygodnie temu o kompleksie Huncwota, udokumentowanej przeze mnie przypadłości siejącej spustoszenie pośród przeraźliwej liczby fanfików. No to o czym zamierzam pomarudzić tym razem? Ano, o klasyce gatunku „czasów Huncwotów”, że tak posłużę się profesjonalną blogaskową terminologią – omówimy wszystko to, czego marudy nienawidzą najbardziej.
Dobrze, miejmy to już z głowy i zajmijmy się tym, co sprawia, że część z Was pewnie ma flashbacki wojenne i ataki PTSD, gdy napotyka się na tę kwestię we w miarę zdatnym do czytania fanfiku. Bo wszyscy doskonale pamiętamy te spędzające nam sen z powiek teksty, w których „Evans, umówisz się ze mną?” było rzucane średnio trzy razy na rozdział i traktowane tak, jakby autor oczekiwał, że zaraz padniemy ze śmiechu, że – haha! – ten James jest taki – hahaha! – komiczny, no panie, dajże oddech złapać!!! Pozostaje mi w lekkim zażenowaniu odchrząknąć i uciec wzrokiem, jeżeli wśród czytelników znajdzie się dziś autor uważający ten oryginalny niczym losowy odcinek Mody na Sukces, z braku lepszego słowa, „zabieg” za faktyczny element komiczny. A zabieg ten, co przerażające, wpisał się już na dobre na karty fanonu i nie ma co marzyć, że kiedyś odejdzie w zapomnienie (tu zapalmy wirtualnego znicza).
Bo tak jak nie ma romansu między Lily a Jamesem bez sławnego „Evans, umówisz się ze mną?”, tak nie ma fanfików o Huncwotach bez wielu innych schematów, które też stały się już fanonem – jestem pewna, że niektórzy posunęliby się do stwierdzenia, że to wręcz kanon – więc, jak już pewnie się spodziewacie, ten post poruszy trochę więcej problemów niż poprzednio.
Zacznijmy może od mrocznej zagadki ukrytej w sercach wszystkich miłośników fanfików o Huncwotach, pytania, które prześladuje nas wszystkich, mianowicie: kim jest Ann? Blogowałam z przerwami od zarania czasów, już w podstawówce energicznie nawalając w klawiaturę, gwałcąc potterowski kanon i powiem wam jedno – wielonazwiskową, lecz ciągle tę samą Ann widziałam w zastraszająco wysokiej liczbie opowiadań, tak wysokiej, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy aby ktoś mi w książkach nie umknął, czy o kimś zapomniałam i czy może faktycznie ta przewijająca się przez każdy fik Ann jest kanoniczną postacią. A w sumie wiele by na to wskazywało, w końcu Ann była wszędzie taka sama, wszędzie miała ten sam fanoniczny charakter. Jaki? Nieodmiennie prezentowano nam ją jako nieśmiałą, wstydliwą dziewczynę, taką z ręką na sercu, jako miłośniczkę książek oraz wybrankę serca Remusa, dziewczę do rany przyłóż. Taką Ann widziałam podczas trzech faz blogowania: Ery Onetu, Upadku Onetu oraz Ery Blogspota (bo wszyscy wiemy, że inne platformy do blogowania są passé), więc chyba nie muszę dodawać, że owszem, zdarza mi się widywać ją nadal. Jakkolwiek wcześniej – jeszcze jako naiwna pierdołka – sądziłam, że Ann naprawdę musi być kanoniczna, tak teraz po prostu uważam ją za zbiorową halucynację po zażyciu interesujących grzybków z Zakazanego Lasu.
Kolejną rzeczą, o której pewnie bym się nie wypowiedziała, gdyby nie komentarz Mee Lord spod poprzedniej notki, byłby totalny must have każdego opka o Huncwotach. Poważnie, swojego czasu naczytałam się ich aż tyle, że z ręką na sercu (bez zająknięcia się!) mogę stwierdzić, że widziałam to zagranie w każdym gatunku, nie tylko w romansach czy obyczajach. Druga połówka dla każdego (godnego) Huncwota jest czymś, co nadal przewija się wszędzie. Z jednej strony rozumiem: autorzy chcą iść na łatwiznę. I tak przecież muszą stworzyć Lily koleżanki zamieszkujące to samo dormitorium (jakby nie mogło się trafić tak, że przyjaźnie nawiązuje się z ludźmi z różnych roczników, przecież to zupełnie nieprawdopodobne), więc od razu zróbmy z nich wszystkich psiapsiółki jak z głupkowatych filmów dla nastolatek – dwa punkty odfajkowane za jednym razem: uzupełniliśmy braki w dormitorium, braki w bohaterach z dalszego tła, no to może jeszcze przy okazji stworzylibyśmy iluzję wielowątkowego opowiadania? Dziewcząt starczy dla wszystkich Huncwotów – Dorcas nosi na barkach brzemię fanonu, więc niech nawet nie marzy o tym, że trafi się jej inny Huncwot niż Syriusz (jestem pewna, że tak udręczona postać wolałaby już tego Petera, który zwykle nie załapuje się na rozdawanie dziewczyn i umiera w samotności), Lily oczywiście trafia do Jamesa, a Remus dostaje Ann albo jej charakternego sobowtóra pod innym imieniem, żeby było ciekawiej i równocześnie móc zgarnąć punkciki za oryginalność. W ten sposób rozwijają się nam posiadające niesamowitą głębię wątki romantyczne, które w każdym schematycznym opowiadaniu zawsze są takie same.
(© artofpan) |
Bo tak jak nie ma romansu między Lily a Jamesem bez sławnego „Evans, umówisz się ze mną?”, tak nie ma fanfików o Huncwotach bez wielu innych schematów, które też stały się już fanonem – jestem pewna, że niektórzy posunęliby się do stwierdzenia, że to wręcz kanon – więc, jak już pewnie się spodziewacie, ten post poruszy trochę więcej problemów niż poprzednio.
Zacznijmy może od mrocznej zagadki ukrytej w sercach wszystkich miłośników fanfików o Huncwotach, pytania, które prześladuje nas wszystkich, mianowicie: kim jest Ann? Blogowałam z przerwami od zarania czasów, już w podstawówce energicznie nawalając w klawiaturę, gwałcąc potterowski kanon i powiem wam jedno – wielonazwiskową, lecz ciągle tę samą Ann widziałam w zastraszająco wysokiej liczbie opowiadań, tak wysokiej, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy aby ktoś mi w książkach nie umknął, czy o kimś zapomniałam i czy może faktycznie ta przewijająca się przez każdy fik Ann jest kanoniczną postacią. A w sumie wiele by na to wskazywało, w końcu Ann była wszędzie taka sama, wszędzie miała ten sam fanoniczny charakter. Jaki? Nieodmiennie prezentowano nam ją jako nieśmiałą, wstydliwą dziewczynę, taką z ręką na sercu, jako miłośniczkę książek oraz wybrankę serca Remusa, dziewczę do rany przyłóż. Taką Ann widziałam podczas trzech faz blogowania: Ery Onetu, Upadku Onetu oraz Ery Blogspota (bo wszyscy wiemy, że inne platformy do blogowania są passé), więc chyba nie muszę dodawać, że owszem, zdarza mi się widywać ją nadal. Jakkolwiek wcześniej – jeszcze jako naiwna pierdołka – sądziłam, że Ann naprawdę musi być kanoniczna, tak teraz po prostu uważam ją za zbiorową halucynację po zażyciu interesujących grzybków z Zakazanego Lasu.
Kolejną rzeczą, o której pewnie bym się nie wypowiedziała, gdyby nie komentarz Mee Lord spod poprzedniej notki, byłby totalny must have każdego opka o Huncwotach. Poważnie, swojego czasu naczytałam się ich aż tyle, że z ręką na sercu (bez zająknięcia się!) mogę stwierdzić, że widziałam to zagranie w każdym gatunku, nie tylko w romansach czy obyczajach. Druga połówka dla każdego (godnego) Huncwota jest czymś, co nadal przewija się wszędzie. Z jednej strony rozumiem: autorzy chcą iść na łatwiznę. I tak przecież muszą stworzyć Lily koleżanki zamieszkujące to samo dormitorium (jakby nie mogło się trafić tak, że przyjaźnie nawiązuje się z ludźmi z różnych roczników, przecież to zupełnie nieprawdopodobne), więc od razu zróbmy z nich wszystkich psiapsiółki jak z głupkowatych filmów dla nastolatek – dwa punkty odfajkowane za jednym razem: uzupełniliśmy braki w dormitorium, braki w bohaterach z dalszego tła, no to może jeszcze przy okazji stworzylibyśmy iluzję wielowątkowego opowiadania? Dziewcząt starczy dla wszystkich Huncwotów – Dorcas nosi na barkach brzemię fanonu, więc niech nawet nie marzy o tym, że trafi się jej inny Huncwot niż Syriusz (jestem pewna, że tak udręczona postać wolałaby już tego Petera, który zwykle nie załapuje się na rozdawanie dziewczyn i umiera w samotności), Lily oczywiście trafia do Jamesa, a Remus dostaje Ann albo jej charakternego sobowtóra pod innym imieniem, żeby było ciekawiej i równocześnie móc zgarnąć punkciki za oryginalność. W ten sposób rozwijają się nam posiadające niesamowitą głębię wątki romantyczne, które w każdym schematycznym opowiadaniu zawsze są takie same.
(© artofpan) |
A teraz pójdźmy w kolejności zgodnej z hierarchią fandomu – Syriusz „Łapa” Black pozornie ma się w całym tym zestawieniu najlepiej, jeżeli oceniamy sprawę ze strony przyziemnych głupotek takich jak wygrana na loterii DNA i popularność. Nasz ukochany schematyczny Syriusz naprawdę nie jest w stanie przeżyć dnia bez zaciągnięcia jakiegoś naiwnego dziewczęcia do schowka na miotły, gdzie zachodzą między nimi rzeczy niewymowne. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co też by się z naszym drogim Łapą stało, gdyby wykorzystał już wszystkie (odpowiednie wiekowo) uczennice Hogwartu. Zapewne wziąłby w obroty nawet nauczycielki, na przykład taka McGonagall wpadłaby mu w ramiona w trymiga, jestem o tym przekonana. Po tych podbojach mógłby próbować oczarować zamieszkujące jezioro trytony, poszukać szczęścia w Zakazanym Lesie, może znalazłaby się tam jakaś zbłąkana olbrzymka w okresie godowym… (W tej części tekstu pragnęłabym zapewnić wszystkich anonimowych seksoholików, że zawsze może być lepiej, oraz skłonić ich, żeby nie poddawali się i szukali pomocy, proszę, tutaj numery infolinii). Dobrze, nie znęcajmy się już nad biednym, uzależnionym od przygód natury seksualnej Łapą, co? Nie? Mam się dalej znęcać?! No w sumie skoro autorzy mogą… Okej, co uważacie za najważniejszą kreację znanego nam z książek Syriusza, co według Was najbardziej zaważyło na rozwoju jego charakteru oraz późniejszych ważnych życiowych wyborów? Bo dla mnie jego rodzina – to, w jakich ideologiach go wychowywano, to, gdzie dorastał, pośród jakich ludzi. W schematycznym fanfiku starożytny i szlachetny ród Blacków oraz jego oddziaływanie na kształtującego się młodego Syriusza jest tak bardzo zepchnięty na boczny plan, czasem zupełnie poza margines, że w sumie tego wątku po prostu mogłoby nie być, a część opowiadań nie uległaby zmianie. Coś tak ważnego ze zdumiewającą częstotliwością spłyca się do buntowniczych smętów w stylu „moja głupia rodzina jest głupia i zacofana, głupie głupki!”, z kolei Regulus zaledwie dwa lata młodszy od Syriusza (więc znajdujący się w Hogwarcie razem z nim) snuje się w tle i służy za narzędzie do przypominania Łapie, jakie zasady wyznają Blackowie, dzięki czemu autorzy mają pretekst, by serwować nam kolejne buntownicze nastoletnie przemyślenia, snute podczas nieprzeniknionej czerni nocy, z papierosem (nieodłącznym elementem kreacji Syriusza) jarzącym się w ciemnościach.
Remus „Lunatyk” Lupin? Cieszy się średnią popularnością w fandomie, zapewne ze względu na to, że w filmie był grany przez aktora po czterdziestce prezentującego się niezbyt atrakcyjnie. Innym powodem mógłby być też fakt, że kanoniczny Remus po prostu nie jest dostatecznie przystojny czy rozpoznawalny w Hogwarcie, nie jest arystokratą z krwi i kości, a jego rodzina nie ma fortuny piętrzącej się w skrytce w Banku Gringotta. Poza tym nigdy nie był typem lowelasa, to Syriusz i James o wiele lepiej wpisują się w tę kategorię. Dobrze, że chłopak nie urodził się rudy, bo już w ogóle fandom miałby go głęboko w poważaniu i też zrobił z niego damskiego boksera, jak z niewygodnego Ronalda, ale o tym przy okazji innej noci. (Na szczęście chłopaczyna ma miodowe oczy, więc w sumie da się go z kimś sparować, wszyscy uwielbiamy skrzywdzone przez los szczenięta z pięknymi ślepiami, to i Mary Sue pokocha). Dlatego też romanse Remusa z Ann czy inną Śmiann oraz wątek wilkołactwa (posiadający tak wielki potencjał, a na porządku codziennym spłycany do smętów pod tytułem „Jestem wilkołakiem, żadna mnie nie pokocha” i smutnego spoglądania na księżyc w trzeciej kwadrze) są często wypełnieniem dziur fabularnych, coby czytelnicy nie zorientowali się, że te gigantyczne miłości poprzednich dwóch Huncwotów rozwinęły się w przeciągu tygodnia i przypadkiem nie zauważyli, że autor gra na zwłokę, w panice próbując wymyślić, do czego jeszcze może te postacie zmusić, bo już wykorzystał wszystkie pomysły, jakie miał w rękawie. W większości fanfików Remus jest pozbawionym kręgosłupa prefektem (gratuluję wyboru, Dumbledore, niech twój geniusz przyświeca nam po kres dni), który pozwala, by jego najlepsi przyjaciele znęcali się nad Severusem wypoczywającym pod dębem, wywijali nim w powietrzu, pokazując wszystkim jego szarawe galoty, a na zwieńczenie przedstawienia zostawiali go uwieszonego Levicorpusem za jedną nogę, upokorzonego przy gapiach wylegujących się na hogwarckich błoniach.
Na deser natomiast zostawiłam nam najbardziej znienawidzonego przez cały fandom Huncwota. Rozumiem antypatię, naprawdę rozumiem (chociaż, szczerze mówiąc, nigdy jakoś jej nie podzielałam, przynajmniej nie na tak rozdmuchanym poziomie), jednak niektórzy autorzy muszą zaakceptować, że w szkolnych czasach Peter „Glizdogon” Pettigrew był częścią ferajny Huncwotów. Oczywiście po tym, jak interesująco go przechrzcili, można wnioskować, że chłopak mógł jedynie marzyć o byciu stawianym w hierarchii paczki na równi z takim Jamesem i Syriuszem, głównymi dowodzącymi, ale nie powinno się zmiatać jego istnienia pod dywan. Bo trudno jest znaleźć w sieci fika, w którym Peter w ogóle… istnieje. Oczywiście nie na zasadzie, że sadza się go gdzieś tam w tle, chamsko wciska w łapska ociekające tłuszczem udko z kurczaka i litościwie pozwala się mu na wypowiedzenie paru kwestii, z czego trzy czwarte krążą wokół jedzenia (reszta wskazuje na jego tchórzostwo czy też inną niegodną Gryfona oraz Huncwota cechę charakteru), nie, nie to mam na myśli. Mam na myśli fakt, że traktuje się go właśnie w powyższy sposób – to nie jest istnienie, to idealna reprezentacja faktu, że autor ma w poważaniu kanon, jest leniwy i nawet nie próbuje zrobić z Petera wielopłaszczyznowej, konkretnej postaci z krwi i kości, co samo w sobie uważam za połowicznie świadome kopanie dołków pod własnym tekstem, jakkolwiek absurdalne może się to zdawać. Bo chociaż wpływ rodu Blacków na kształtowanie się osobowości Syriusza, dorastanie w świecie zacofanych czarodziejów jako młodociany wilkołak oraz wywołana wpływem Lily przemiana ze znęcającego się nad słabszymi tyrana w dorosłego mężczyznę to wszystko są interesujące wątki, mnie najbardziej fascynuje właśnie Peter. To, jak poznał Syriusza, Jamesa i Remusa, to, jakim cudem zdołał nie tylko utrzymać z nimi znajomość, ale i był na tyle ważny, by stać się częścią Huncwotów – czy pełnoprawną, zdania są podzielone, ale jednak. Jak z tego wszystkiego wynikła jego zdrada, przejście na stronę śmierciożerców i Lorda Voldemorta? Ewolucja charakteru Petera otwiera przed autorami tak wiele pełnych potencjału możliwości, a jedynie nieliczni próbują z tego czerpać.
I chociaż owszem, część z cech, które zostały wypisane przy Huncwotach, może być postrzegana jako jak najbardziej kanoniczna, to nie ona jest źródłem problemu, a to, czym się tutaj co niedzielę zajmujemy – schemat, schemat i jeszcze raz schemat. Kiedy narzekania Syriusza na rodzinę nie różnią się niczym od smętów z innych fików, kiedy James miota się między chęcią zaimponowania Lily a znęcania się nad Severusem w podobny sposób, co u każdego innego autora, a przemyślenia Remusa na temat wilkołactwa są zapętloną rolką srajtaśmy, to wiedzcie, że coś się dzieje.
A tymczasem podczas pisania tego posta wpadłam na kolejny pomysł, który pewnie opiszę w następnej notce, ale wiecie – to już w niedzielę!
Remus „Lunatyk” Lupin? Cieszy się średnią popularnością w fandomie, zapewne ze względu na to, że w filmie był grany przez aktora po czterdziestce prezentującego się niezbyt atrakcyjnie. Innym powodem mógłby być też fakt, że kanoniczny Remus po prostu nie jest dostatecznie przystojny czy rozpoznawalny w Hogwarcie, nie jest arystokratą z krwi i kości, a jego rodzina nie ma fortuny piętrzącej się w skrytce w Banku Gringotta. Poza tym nigdy nie był typem lowelasa, to Syriusz i James o wiele lepiej wpisują się w tę kategorię. Dobrze, że chłopak nie urodził się rudy, bo już w ogóle fandom miałby go głęboko w poważaniu i też zrobił z niego damskiego boksera, jak z niewygodnego Ronalda, ale o tym przy okazji innej noci. (Na szczęście chłopaczyna ma miodowe oczy, więc w sumie da się go z kimś sparować, wszyscy uwielbiamy skrzywdzone przez los szczenięta z pięknymi ślepiami, to i Mary Sue pokocha). Dlatego też romanse Remusa z Ann czy inną Śmiann oraz wątek wilkołactwa (posiadający tak wielki potencjał, a na porządku codziennym spłycany do smętów pod tytułem „Jestem wilkołakiem, żadna mnie nie pokocha” i smutnego spoglądania na księżyc w trzeciej kwadrze) są często wypełnieniem dziur fabularnych, coby czytelnicy nie zorientowali się, że te gigantyczne miłości poprzednich dwóch Huncwotów rozwinęły się w przeciągu tygodnia i przypadkiem nie zauważyli, że autor gra na zwłokę, w panice próbując wymyślić, do czego jeszcze może te postacie zmusić, bo już wykorzystał wszystkie pomysły, jakie miał w rękawie. W większości fanfików Remus jest pozbawionym kręgosłupa prefektem (gratuluję wyboru, Dumbledore, niech twój geniusz przyświeca nam po kres dni), który pozwala, by jego najlepsi przyjaciele znęcali się nad Severusem wypoczywającym pod dębem, wywijali nim w powietrzu, pokazując wszystkim jego szarawe galoty, a na zwieńczenie przedstawienia zostawiali go uwieszonego Levicorpusem za jedną nogę, upokorzonego przy gapiach wylegujących się na hogwarckich błoniach.
(© artofpan) |
I chociaż owszem, część z cech, które zostały wypisane przy Huncwotach, może być postrzegana jako jak najbardziej kanoniczna, to nie ona jest źródłem problemu, a to, czym się tutaj co niedzielę zajmujemy – schemat, schemat i jeszcze raz schemat. Kiedy narzekania Syriusza na rodzinę nie różnią się niczym od smętów z innych fików, kiedy James miota się między chęcią zaimponowania Lily a znęcania się nad Severusem w podobny sposób, co u każdego innego autora, a przemyślenia Remusa na temat wilkołactwa są zapętloną rolką srajtaśmy, to wiedzcie, że coś się dzieje.
A tymczasem podczas pisania tego posta wpadłam na kolejny pomysł, który pewnie opiszę w następnej notce, ale wiecie – to już w niedzielę!
I dzień od razu lepszy, gdy czytasz coś na poprawę humoru ^^ Może powinnam się uczyć, wyciągać morale i zapamiętać, by nie popełniać tych idiotycznych błędów, ale są wakacje, więc mam usprawiedliwionego lenia i żadnego zamiaru do nauki. Po prostu czytam, a w główce pojawia się myśl: znam to!
OdpowiedzUsuńCztery Gryfonki w jednym dormitorium, które stają się najlepszymi przyjaciółkami. Tutaj czasami autorzy miewali olśnienie geniuszu i pojawiała się plastikowa blondynka, która obrała sobie za cel uwiedzenie Jamesa. I oczywiście raz (żeby tylko!) Potter wykorzystał ją, aby wzbudzić zazdrość w Lily, obściskując się z głupią blondyneczką na oczach wszystkich.
Czasami widząc utarty w internetach schemat, ma się ochotę walnąć głową o klawiaturę, albo poprosić o notatnik, który zabijałby poprzez wpisanie nicku... Ale, przynajmniej dla mnie, niektóre schematy są urocze i lubię je. Osławione "Evans, umówisz się ze mną?" ma swój sens, uzasadnienie w kanonie, a może się po prostu przyzwyczaiłem, że jest obecne i będzie. Ale, jak to ujęłaś, nie co drugie zdanie w dialogu, bo ma się ochotę poprosić jakiegoś stworka o ten notatnik.
Też się zastanawiam kim jest Ann albo Mary, czasami trafi się Kat... To zabawne jak coś, co zostało napisane w fiku, staje się wręcz kanonem i wręcz musi wystąpić w każdym opku. (I tutaj ładnie podziękuję za mój nick w notce, aż mi oczka błyszczą z radości).
Najbardziej chyba ubolewam nad ignorowaniem Lunatyka. Nikt nie stara się sięgać głębiej w jego osobowość, każdy autor idzie na łatwiznę, ukazując mola książkowego, który jest wilkołakiem. I jest mi bardzo smutno, że kanoniczne charaktery postaci są sumiennie ignorowane.
To do niedzieli! To jest wredne, że nie podałaś tematu... Nie chcę się tak bawić! Będę się teraz głowić, czy to coś związanego z Huncwotami, a może z Ronem, o którym wspominałaś?
Życzę motywacji do działania! (Bo życzenie weny wyszło z mody).
Mee
O, i mam pytanko. O co chodzi ze Smokiem i Diabłem? Przeglądam tematy i odkryłam, że zupełnie nie wiem, o co biega. Nie czytuję dramione, więc kojarzę z jednego drarry, że Draco był nazywany Smokiem a Blaise Diabłem, ale zastanawiam się, jaki to schemat. Ugh, niewiedza jest denerwująca...
UsuńTo, co opisujesz, akurat nie jest już nawet schematem Huncwockim i takim tyczącym się Jamesa, a po prostu schematem typowego romansu - miłość między Mary Sue a jej wybrankiem nie może być usłana różami, bo wtedy czytelnikom szybko się znudzi i uciekną gdzieś indziej, gdzie właśnie są takie, eee, spięcia między kochankami, coś się dzieje i można sobie wmawiać, że ich przyszłość oraz związek stoją pod znakiem zapytania :P.
UsuńNom, Mary też jest częsta, ale wydaje mi się, że to już ze względu na leniwość autorów w poszukiwaniu imion dla swoich postaci - wybierają więc takie najbardziej pospolite, tak pospolite, że nóż mi się w kieszeni otwiera, bo trudno, żeby do bohaterki wywodzącej się z czystokrwistego rodu pasowało takie głupiutkie imię jak na przykład Kate :P.
W następną niedzielę zapowiada się chyba coś krótszego, nie wiem, czy w ogóle będę w stanie stworzyć z tego pełnoprawny post. Jeżeli się nie uda, trafi do koszyka pomysłów razem z innymi mini pomysłami, takimi właśnie jak Diabeł i Smok (tu już nie chodzi o schemat, a po prostu o to, że nikt nie wie, skąd te idiotyczne ksywki się wzięły, kto to zapoczątkował i na kogo nasłać grupę płatnych zabójców).
Tak się paskudnie wtrącę: Mary to akurat kanoniczna jest, Mary MacDonald, przyszła do Lily powiedzieć jej, że pod obrazem Grubej Damy siedzi Snape i chce przeprosić. :D
UsuńKojarzę to, kojarzę. Też prawda, ale Mary w wielu osobach też kręci się po fanfikach, czasem faktycznie pod kanonicznym nazwiskiem MacDonald, a czasami... no właśnie :'D.
UsuńO, to ja się nigdy z nią nie spotkałam pod niekanonicznym nazwiskiem. Ale mnie ominęły Era Onetu i Upadku Onetu, wiele w życiu nie widziałam. :D
UsuńTo wszystko wyjaśnione xD.
UsuńOkay, będzie krótko i niezbyt instynktownie (może później wyjdzie lepiej), ale ten blogasek jest cool, jak Bill w księciu półkrwi bodajże. Te wszystkie motywy są tak bardzo opkowe, że aż mam ochotę zapłakać ze wzruszenia, bo opka bywają cool. W sensie - na poprawę humoru, jak taki - mój ulubiony - Ron-damski-bokser. Chociaż w takich opkach o huncwotach nigdy się nie zagłębiałem, to Ann była dla mnie niemal kanonem. X'D
OdpowiedzUsuńHehe, dzięki, ale chyba z Billem równać się mój blogasek nie może - jest o wiele zbyt ułożony i schludny, Bill to jednak nosił kła w uchu i miał w głębokim poważaniu wieczne narzekania Molly na swój wygląd :D. Niemniej komplement przyjmuję z godnym go namaszczeniem :'). Ucieszonam, że się podoba, naprawdę nie spodziewałam się takiego zainteresowania ze strony czytelników zaledwie przy trzeciej noci!
UsuńŚmiechłam tak bardzo mocno na wszystkich stereotypach zgrabnie w słówka ujętych. Następnym razem przyjdę lepiej przygotowana z popcornem w łapie, bo niektóre Twoje sformułowania to naprawdę majstersztyki, mistrzu świata i okolic. Sentyment dopadł przy wzmiance o wspaniałych erach: Ery Onetu, Upadku Onetu oraz Ery Blogspota, bo jak świat światem, Huncwoci bezmiennie od zarania dziejów tacy sami. :') Stereotypu Syriusza z fajką w japie do tej pory nie rozumiem, ubolewam nad nieistniejącym/pożerającym wszystko ze stołu Peterem bez dziewczyny, bo na rozdaniu love interests pominęli jego nazwisko. Smutek.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnej niedzieli. Swoją drogą, skoro już piszę tutaj, to zasugerowałabym jakieś marudzenie na wtórność w meczach quidditcha / drużynach / stereotypie bohaterów-ek uprawiających tenże sport.
Idę po popcorn i poczytam sobie jeszcze raz, o wspaniałości.
Pozdrawiam. x
A jeszcze w pierwszym poście starałam się trzymać taki rodzaj humoru na wodzach, tutaj dałam sobie nieco luzu i pofolgowałam... ale skoro się podoba, to niech zostanie, bo czemu nie :').
UsuńEjjj no, jak to nie rozumiesz fenomenu Syriusza ze szlugiem? :D Przecież to jest synonim nastoletniego okresu buntu, nie da się go przejść bez popalania za winklami i ukrywania się przed nauczycielami. Nie da się też wypiąć się na swoją arystokratyczną, gardzącą mugolami rodzinę bez pokazania im ostatniego fakasa właśnie w postaci papelnia mugolskich fajek, toż to jest wisienka na torcie, dla której warto zostać wydziedziczonym i mieć swój wizerunek wypalony z rodzinnego gobelinu xD.
A co masz konkretnie na myśli przy wtórności w meczach quidditcha? Wiem, że potwornie często obiera się je jako wątek już na samym początku opka, któryś z głównych bohaterów zawsze musi być w drużynie, chociaż potem mecze są opisywane w sposób zupełnie nierewolucyjny i po prostu nieciekawy, bo autorom zwykle brakuje wyobraźni, by spróbować jakoś ciekawie ten mecz opisać (a potem wymyślić coś fajnego jeszcze na pozostałe trzy+ mecze :D).
Bo się zarumienię :3.
Ach, zapomniałam odnośnie Ann - naprawdę nigdy się z nią nie zetknęłaś? Zawsze spotykałam się z nią raczej w fikach (wnioskuję) młodszych autorów, w takich, których raczej czytać się nie da, jak już ma się na karku te dojrzałe 16+ :D, wiesz, imprezki co drugi rozdział, alkohol, upijanie się do nieprzytomności i blackouty są takie cool, poza tym stwarzają masę możliwości dla hormonalnych, napalonych nastolatków... Gra w butelkę!... Takie tam. Niemniej Ann była wszędzie i nadal w wielu miejscach istnieje pod jakąś schematyczną formą, chociaż czasami autorzy łaskawie przypisują jej jakieś ciekawsze imię :').
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTwój humor do mnie trafia, i tak, byłam jednym z idiotów, którzy klikali w odnośniki [*][*][*], jako zdelarowany seksoholik naprawdę liczyłam na jakieś namiary do infolinii wsparcia, a tu tak bezczelnie pogrywasz z nami, uzależnionymi. (tu zapalmy wirtualnego znicza)
UsuńNie no, faktycznie, fajka kwintesencją młodzieńczego buntu :') (Zawsze po cichu liczę na Syriusza z cygarem, arystokracja zobowiązuje, zbuntowanemu książęciu szluga nie wypada.)
Co do quidditcha to jest w sumie zagwózdka, bo ciężko wynaleźć coś nowego, chyba, że ktoś jest ambitny i przestudiował historię piłki nożnej i pisał w oparciu o archiwalne mecze. Swoją drogą genialny pomysł. Może nawet to wpada trochę w huncwotowaty fanon: jak gracz quidditcha, to pewnie uwielbiany przez laski i odwrotnie, jak laska gra w drużynie, to od facetów nie może się opędzić. W ogóle najlepiej jest jak parka, the ultimate ship, grają razem w jednej drużynie, są z jednego domu i z jednego roku. Zaraz moment, to chyba coś podobnego nawet w kanonie było... Ups. No w każdym razie cokolwiek by było, chętnie bym poczytała marudzenie na ten temat :D
Z Ann faktycznie się spotkałam, tylko, że miała bodajże na imię Katy albo Jenny albo wariacje któregoś z tych. Bahhaa, gra w butelkę i całowanie w szafie. Tak, brzmi znajomo. + Imprezy i zataczający się Syriusz zawsze z butelką Ognistej Łyski w jednej ręce, bo biedny ma tak ciężko, bełkocąc wyznaje miłość naszej Ann, czy tam Kate. Nazwiesz go Syriuszem, a może on jest wrażliwy?
I jeszcze ta narracja "will they/won't they", co poruszyłaś też w poście... Aż wstyd się przyznać, jak bardzo ta telenowela uzależnia. Miałaś gdzieś dobre przyrównanie, że jest tak oryginalne jak losowy odcinek Mody na Sukces czy coś.
Jeśli chodzi o hejty nie wprost, a wręcz hejty edukacyjne, nazwałabym to tak, to Twój blog - chociaż dopiero zaczynasz - jest moim ulubionym miejscem w sieci. Serio.
(To żem pohejtowała. Niechcący.)
Uściski. x
Czy wiesz, może papieros jest metaforą buntu przeciwko burżuazji, pruderyjności i konserwatyzmu brytyjskiej społeczności czarodziejów? Może to taka paralela do naszego świata?! Głębia i symbolika w fanfikach nie taka niespotykana :').
UsuńJeszcze jest tak (często w Dramione), że masz gracza w quidditcha uwodzącego taką niezainteresowaną sportem pannicę, która nawet nie potrafi latać, zatem pod pretekstem nauki mogą siedzieć razem na jednej miotle i uciskać się tu i ówdzie :D. Ale ej, ja się częściej napotykałam na schematy, gdzie główna bohaterka jest w jednej drużynie, jej ultimate trólof w drugiej, no i wtedy jest wiesz, RYWALIZACJA! OSTRA GRA! FAULE!, a to wszystko tylko wzmaga napięcie seksualne między nimi xD... POCZYTAŁABYMCOŚTAKIEGOTERAZ T_T. Uwielbiam "will they, won't they?", borze, takie guilty pleasure, a tak trudno spotkać dobrze napisane i żeby to nie był slash, bo nie umiem w slash... :c [*]
Gdzie się nie pojawię, jakoś zawsze jak rzep psiego ogona chwyci się mnie łatka hejtera, ale przynajmniej teraz hejter edukacyjny, więc taki pozytywny, może być xD.
Ej, aż zaraz wyciągnę sobie słownik symboli... Wygląda na to, że z tą fajką to tu jakieś drugie dno jest, które jak dotąd ignorowałam, ale no coś ewidentnie jest na rzeczy. Zostaje mi tylko się wstydzić za bycie ignorantem literackim.
UsuńO, zapomniałam o tej kliszy XD Też bym sobie poczytała... Normalnie to wręcz zalatuje Szekspirem: "Dwa wielkie domy w uroczej Weronie / równie słynące z bogactwa i chwały / co dzień odwieczną zawiść odnawiały / obywatelską krwią broczyły dłonie." i tak dalej. Ostra gra, faule, a potem ostry seks w schowku na miotły. Spaczony umysł.
Hejter edukacyjny ma szlachetną misję do spełnienia, nie to co zwykły hejter, taki co tylko marudzi dla zasady. Swoimi postami wyprowadzasz ludzi z ciemności, niczym Mojżesz Izraelitów z Egiptu, i w myśl Kanta prowadzisz ich do oświecenia, aby porzucili swoją niedojrzałość pisarską. To się ceni! x
A teraz na karnego jeżyka, ignorancie literacki! Syriusz jest tak naprawdę nowym wcieleniem Edvarda Muncha!
UsuńKolejna rzecz, której nie spodziewałam się na tym blogasku - najpierw wywołanie takiego zainteresowania, tak szybki przypływ czytelników, ludzie pokazujący mi przykłady klisz nawet w swoich opkach, a teraz SZEKSPIR! I Mojżesz... :D
Chyba normalnie będę musiała kiedyś napisać ffka w formie Romeo i Julia AU Hogwart. "Dwa wielkie domy w magicznym Hogwarcie..."
UsuńTak, tam gdzieś jeszcze o Kancie i oświeceniu wspomniałam. Może jednak cofniemy tego karnego kutasa za ignorancje, mogło być gorzej, nie?
Jak ja mam przeżyć do niedzieli... Borzeee... Daj mi post, daj mi, post, post, dej mję.
Jak napiszesz takie opko, uderzaj do mnie drzwiami i oknami, ścianami nawet, podłogą, sufitem... Wtedy to ja będę czytać z popcornem :D.
UsuńWniosek o cofnięcie karnego kutasa przyjęty.
Dejmę ci w niedzielę. Jakby były częściej, toby blogasek szybciej umrzył :c. Nie ma nieskończonej liczby schematów... Niestety.
Zostałam zmuszona do napisania komcia, więc piszę: komć, komć, komć :P. Wciąż nie chce mi się zalogować, ale może w końcu do tego dojrzeję - kto wie?
OdpowiedzUsuńŁe, kliknęłam na stronkę z poradnią dla seksoholików. I co? Gówno. Buuu! Ale nie szkodzi, będę cię dręczyć gdzie indziej xD.
(Wiesz, to ta pora, filmik był pół godziny temu, znaczy teraz to więcej, bo oglądałam coś jeszcze :P. Tak, szukam powodów do rozwleczenie tego komcia).
Nooo a tak odnośnie noci... A właściwie to czemu nie było Evans samej w sobie? Nie zasłużyła? Za mało opkowa? Hm? A tak poza tym to fajne podsumowanie fanonu. O, a czytałaś te opka co to Petera wysyłało się do Durmstrangu i przysyłało jakiegoś wypaśnego gościa, co wskakiwał na miejsce Glizdka? Tak teraz mi się przypomniało.
No, w sumie to nie mam nic więcej do powiedzenia xD.
F.
Odpowiedź odpowiedź odpowiedź :P.
UsuńNie dojrzejesz, nie oczekuję tego od ciebie, zresztą tego nie chcę - z kim będę uprawiać gimbohumor? :D
Myślałam, że napiszę jeszcze coś o Evans, ale uznałam, że lepiej będzie ją zostawić, jak podejmę ogólny temat krążący gdzieś wokół Mary Sueee... może, że tak to ujmę. Tak naprawdę to nie chciałam mieć ściany tekstu nieprzerwanej fanartami, a jeszcze jednego nie chciałam wstawiać, BO UKŁAD TEKSTU BY SIĘ POSYPAŁ! Rozumiesz, to jest poważna rzecz, ta moja estetyka xD. Żeby nie było, trochę się wypowiedziałam o typowej Mary Sue (w zamyśle Lilce właśnie) w pierwszym poście, SOŁ. Ale o Evans pewnie coś jeszcze będzie :').
LOLCOXD (ej, to miał być profeszynal blogasek, tutaj takie rzeczy się nie miały pokazywać, lud nie miał poznać mnie z tej strony, ale ofkorz przyszłaś i wszystko ZNISZCZYŁAŚ!), nie powiem, jak scenariusz skąd to brzmi... Ale nie, nie czytałam w życiu czegoś takiego i chyba powinnam żałować? Tak? Bo jestem dość skonfundowana? :D
Genialna notka i blog. W internecie trudno znaleźć naprawdę dobre opowiadanie o Huncwotach, które nie byłoby w każdym rozdziale mega przerysowane.
OdpowiedzUsuńProblemy jakie tu poruszasz są faktycznie widziane w każdym, dosłownie każdym ficku... Ach ta oryginalność autorek XD
Zauważyłam jeszcze, że na dosłownie każdym blogu tytułowym Huncwotom towarzyszą kreacje: Aarona Johnsona, Bena Barnes'a, Andrew Garfielda i w sumie czasem zmienia się tylko aktor na Petera.
Dlatego nie lubię FF ze świata Pottera, bo wszystkie są takie same, ale niestety często ciekawość bierze górę.
Polecam również napisać notkę o czasach szkolnych Voldemorta, albo jego dzieciach. Takie opowiadanka również proszą się o skomentowanie ;D
Pozdrawiam i weny życzę, bo czytać takie spostrzeżenia to przyjemność.
Dzięki wielkie! :') Też zauważyłam tę powtarzalność w wyborze wizerunków dla Huncwotów, widać autorzy są strasznie leniwi i nie chce im się wysilić na tyle, by poszukać jakichś innych ładnych chłopców (nad czym ubolewam, bo żaden z wymienionych nie trafia w moje wysublimowane gusta :'P).
UsuńNie wszystkie są takie same - jest naprawdę dużo ficzków wyróżniających się na tle innych, zresztą kilka faktycznie dobrych mam wymienionych z boku w linkach, jakby ci się chciało poczytać :'). Zresztą nawet takie fiki, które z pozoru zahaczają o te same dylematy, które przewijają się w prawie że każdym opku, na przykład strata rodzica - są ludzie, którzy biorą ten schemat i chcą zrobić z niego coś dobrego, więc też lepiej nie skreślać z samego startu :').
Ficzki o młodym Voldemorcie to jedyna rzecz z potterowskiego fandomu, której nigdy (naprawdę) nie czytałam. Nie mówię, że taki temat się nie pojawi, pewnie kiedyś się dokształcę i wtedy powstanie na ten temat post, ale nie spodziewałabym się go szybko :P.
Pokochałam ten blog od kiedy Delta mi podrzuciła linka i kocham go z każdą nocią coraz bardziej. Unikam Huncwotów jak ognia właśnie z powyższych powodów. Schematyczna durnotą tego typu opek nie ma końca, ale najgorsza jest właśnie konkluzja zawarta w tym tekście. Każdy chce być czytywanym blogerem, mieć fejm i komcie, ale nie każdemu chce się zwyczajnie usiąść i... pomyśleć. Wszak myślenie boli.
OdpowiedzUsuńDelta dostanie za to cukieraska :P.
UsuńMoże myślenie nie tyle co boli, ale zajmuje czas. Wiesz, autorów pali, jakieś rewelacje w podbrzuszu mają, trzeba to jak najszybciej wypróżnić, że tak się pozwolę zainspirować Pająkowi z "Córki dyrektora cyrku", heh. Jak tak pali, nie ma czasu na przygotowania, przemyślenie fabuły, na stworzenie sensownych bohaterów... Trzeba jedną ręką pisać, drugą zakładać blogaska - ot, sztuka ;).